Star Wars: The Last Jedi (2017)

SPOILERY

Nie mam żadnych wątpliwości, że Kathleen Kennedy  jest właściwą osobą na właściwym miejscu. Przywróciła markę "Star Wars" kinu. Sprawiła, że ekscytują się nią fani oryginalnej trylogii, i ci wychowani na prequelowej trylogii oraz ci, którzy dopiero zaczynają swoją przygodę. "Gwiezdne wojny" są obecnie jedną z najbardziej kasowych kinowych serii na świecie. I wszystko to jest zasługą Kennedy. To ona postawiła na bezpieczną formułę, którą jednak potrafi sprzedać jako nową jakość. Choć cały czas serwuje tę samą owsiankę, to przez fakt, że raz dosypie garść jagód, innym razem wleje danie do porcelanowej miseczki, potrafi wmówić widzom, że dokonuje odważnych i rewolucyjnych zmian w cyklu, pozostając wierną tradycji, a jednocześnie tworząc widowiska na wskroś nowoczesne.



Ale jej marketingowe umiejętności są jedyną rzeczą, którą podziwiam. Jeśli bowiem chodzi o same historie, to nie jestem pod wrażeniem niczego, co wyszło od czasu przejęcia LucasFilm przez Disneya. I choć oceniłem nieco niżej "Ostatniego Jedi", to w zasadzie trzyma on ten sam poziom przeciętności, co "Przebudzenie Mocy" i "Łotr 1". Po prostu moja tolerancja na bullshit LF i Kathleen Kennedy jest coraz mniejsza.

Nie mogę jedynie uskarżać się na realizatorską stronę całego przedsięwzięcia. Twórcy rzeczywiście postarali się, żeby na dużym ekranie "Ostatni Jedi" robił wrażenie. I w kinie IMAX wygląda imponująco.

Ale już sami bohaterowie? Nie ma w zasadzie nikogo, na kim by mi zależało, kogo mógłbym zapamiętać, komu mógłbym kibicować lub o czyj upadek bym się modlił. Spośród całej masy czarnych charakterów nie ma żadnego, który wybijałby się na plan pierwszy. Snoke jest jak Imperator z oryginalnej trylogii, czyli w zasadzie nie ma znaczenia jako czarny charakter. Kylo Ren to niedojrzały emo-bachor z dużą mocą, który nie ma charyzmy. To, że w ogóle go się zauważa wynika z dwóch powodów: 1) jest go strasznie dużo 2) Adam Driver gra go całkiem dobrze. Generał Hux i cała masa innych oficerów nowego porządku, to postaci wyjęte raczej z "Kosmicznych jaj" z tymi swoimi groteskowymi afektacjami i akcentami.

Z pozytywnymi bohaterami wcale nie jest lepiej. Rey jest tutaj tekturą postacią wyciętą z szablonu heroiny, która poznaje cenę za bycie bohaterką. Rozbity został bromance Poe i Finna, dosłownie i w przenośni. Zamiast wykorzystać najlepszy duet nowej trylogii, rozdzielono ich, a Finnowi dodano jeszcze wątek romansowy, który wygląda jakby został doklejony na siłę.

Jedyną postacią, która budziła jakieś tam zainteresowanie, był Luke. Tyle tylko, że za dużo czasu poświęcono na sceny, kiedy jest naburmuszony i obrażony na cały świat, a za mało, na jego przemianę. Zresztą odnoszę wrażenie, że scenarzyści w ogóle mieli problem z postaciami, bo praktycznie wszystkie zachowują się, jakby były klonami jednej osoby: obrażone na świat, zbuntowane, wiedzące lepiej, co dla wszystkich jest najlepsze.

"Ostatni Jedi" niemiło zaskoczył mnie liczbą momentów "WTF". Prawie czułem się w obowiązku zadzwonić do WHO, bo to już zaczyna przypominać jakąś epidemię.

Po pierwsze – porgi. Jestem zdumiony tym, że nikt w LucasFilm nie wpadł na to, żeby ich zawołania brzmiały przypominały: 'buymee". Dopełniłoby to jedynie reklamy nowej maskotki, na której Disney będzie zarabiał miliony.

Po drugie – rasizm i ksenofobia. Tylko tak jestem sobie w stanie wytłumaczyć to, że im mniej ludzko wygląda dana rasa obcych, tym bardziej humorystyczna jest ich rola w filmie. Kimś takim jest klient kasyna, który wrzuca monety do BB-8. Do tego sprowadza się rola opiekunów (opiekunek?) świątyni na wyspie, na której przebywa Luke.

Po trzecie – latająca Leila. Ta scena jest tak idiotyczna, że po prostu brak mi słów.

Po czwarte – Rose. Tak na siłę wprowadzonego wątku romantycznego już dawno nie widziałem. Co więcej, scenarzystom było wszystko jedno, czy sceny z jej udziałem mają logiczne uzasadnienie, czy nie, po prostu Rose musi być, musi znajdować się blisko Finna i musi wyglądać tak, jakby ich coś łączyło. I choć jasno jest powiedziane w pierwszej scenie z jej udziałem, że nie jest pilotką, to jednak nie przeszkodzi to jej później znaleźć się w eskadrze, podczas gdy wyspecjalizowane osoby zostały w okopach.

Wątek Finna i Rose jest jednak wyłącznie najbardziej rzucającym się symptomem szerszego problemu, jaki polega na tym, że twórcy nie potrafią wiarygodnie budować relacji między bohaterami. Co nie uwierałoby tak bardzo, gdyby nie fakt, że tak bardzo w fabule kładzie się na te relacje nacisk. Problemem jest to, że wszelkiej interakcje mają wyłącznie formę dialogów, które są o wiele bardziej prostackie od więzi, jakie mają sugerować. Stąd relacje Rey-Luke, Kylo-Rey, Kylo-Snoke, Poe-Leila, Poe-Holdo po prostu nie robią wrażenia.

Od czasu do czasu zdarzały się jednak w "Ostatnim Jedi" ciekawe momenty lub zabawne sytuacje. Spośród tych ostatnich najbardziej rozbawiła mnie scena z żelazkami. Podobało mi się też to, jak zaprezentowano skutki manewru admirał Holdo. Chcę też wierzyć, że Kylo Ren powiedział prawdę o rodzicach Rey – jeśli tak, to uznam to za najlepszy pomysł, jaki mieli twórcy nowej trylogii.

Ocena: 4

Komentarze

Chętnie czytane

Whiplash (2014)

The Revenant (2015)

En kort en lang (2001)

Dheepan (2015)