The Florida Project (2015)
"The Florida Project" to zaskakująco gorzki film. Choć przecież z pozoru jest lekki, zabawny, emanujący dziecięcą beztroską i radością życia. Jak to jednak często bywa, kiedy filmowcy biorą się za dekonstrukcję dzieciństwa, jest to właśnie tylko i wyłącznie pozór.
Główna bohaterka, sześcioletnia Moonee, spędza upalne lato jak każde dziecko: na psotach i zabawach. Spotyka się z przyjaciółmi, bawi się w różne plenerowe przygody, czasem coś zmajstruje, innym razem wykorzysta swój dziecięcy czar i spryt, by zdobyć to, co chce. Wystarczy jednak przyjrzeć się bliżej, by jej radosne i beztroskie dzieciństwo zaczęło jawić się w mrocznych barwach. Moonee jest dzieckiem pozbawionym opieki rodzicielskiej. Jej matka jest nieodpowiedzialna, często w ogóle nieobecna. Moonee pozostawiona jest sama sobie, więc nasiąka zachowaniami obserwowanymi wśród dorosłych i bezrefleksyjnie małpuje je. Jest w sumie dobrym dzieckiem, ale czyny, których się dopuszcza, nie zawsze już takie są. Co gorsza, nie posiada nawet elementarnej świadomości tego, że czyni coś złego. Funkcjonuje u niej jedynie instynkt przetrwania. Wie, kiedy milczeć na temat swoich wybryków. Ale nie robi tego, bo wie, że coś źle zrobiła, ale dlatego, że wie, iż miałaby kłopoty. Niby różnica niewielka, ale jakże istotna, kiedy dziecko nie może liczyć na dorosłych, którzy umożliwiliby jej zrozumienie.
Sean Baker jako reżyser sprawdził się tu wyśmienicie. To, jak potrafił uchwycić wszystkie odcienie dzieciństwa, wprawiło mnie w zdumienie. Zdołał tego dokonać bez sięgania po oniryczne metafory. "The Florida Project" budzi mój podziw konsekwencją prezentacji świata przedstawionego. Reżyser uniknął większości pułapek, w które wpadają w takich jak ta opowieściach jego koledzy po fachu. Chodzi mi tu w szczególności o łopatologię, uproszczenia i oczywistości prezentowane jako wielkie odkrycia reżysera. Tu nic takiego nie ma miejsca.
Niestety nie zmienia to faktu, że Baker nie przekonał mnie do swojego filmu. Kolejna opowieść o dorastaniu w świecie daleko odbiegającym od ideału niczym szczególnym mnie nie zaciekawiła. Nie ma tu żadnej postaci, którą zapamiętam na dłużej. Nie ma tu żadnej myśli, która sprawiłaby, że chciałbym się nad tym filmem pochylić, zadumać. Baker ładnie opowiada, ale jest to jak dla mnie gadanie po próżnicy. Emocjonalnie film kompletnie po mnie spłynął.
A Willem Dafoe zagrał nieźle, ale moim skromnym zdaniem nie może się równać ani z Rockwellem ani z Harrelsonem z "Trzech billboardów za Ebbing, Missouri".
Ocena: 5
Główna bohaterka, sześcioletnia Moonee, spędza upalne lato jak każde dziecko: na psotach i zabawach. Spotyka się z przyjaciółmi, bawi się w różne plenerowe przygody, czasem coś zmajstruje, innym razem wykorzysta swój dziecięcy czar i spryt, by zdobyć to, co chce. Wystarczy jednak przyjrzeć się bliżej, by jej radosne i beztroskie dzieciństwo zaczęło jawić się w mrocznych barwach. Moonee jest dzieckiem pozbawionym opieki rodzicielskiej. Jej matka jest nieodpowiedzialna, często w ogóle nieobecna. Moonee pozostawiona jest sama sobie, więc nasiąka zachowaniami obserwowanymi wśród dorosłych i bezrefleksyjnie małpuje je. Jest w sumie dobrym dzieckiem, ale czyny, których się dopuszcza, nie zawsze już takie są. Co gorsza, nie posiada nawet elementarnej świadomości tego, że czyni coś złego. Funkcjonuje u niej jedynie instynkt przetrwania. Wie, kiedy milczeć na temat swoich wybryków. Ale nie robi tego, bo wie, że coś źle zrobiła, ale dlatego, że wie, iż miałaby kłopoty. Niby różnica niewielka, ale jakże istotna, kiedy dziecko nie może liczyć na dorosłych, którzy umożliwiliby jej zrozumienie.
Sean Baker jako reżyser sprawdził się tu wyśmienicie. To, jak potrafił uchwycić wszystkie odcienie dzieciństwa, wprawiło mnie w zdumienie. Zdołał tego dokonać bez sięgania po oniryczne metafory. "The Florida Project" budzi mój podziw konsekwencją prezentacji świata przedstawionego. Reżyser uniknął większości pułapek, w które wpadają w takich jak ta opowieściach jego koledzy po fachu. Chodzi mi tu w szczególności o łopatologię, uproszczenia i oczywistości prezentowane jako wielkie odkrycia reżysera. Tu nic takiego nie ma miejsca.
Niestety nie zmienia to faktu, że Baker nie przekonał mnie do swojego filmu. Kolejna opowieść o dorastaniu w świecie daleko odbiegającym od ideału niczym szczególnym mnie nie zaciekawiła. Nie ma tu żadnej postaci, którą zapamiętam na dłużej. Nie ma tu żadnej myśli, która sprawiłaby, że chciałbym się nad tym filmem pochylić, zadumać. Baker ładnie opowiada, ale jest to jak dla mnie gadanie po próżnicy. Emocjonalnie film kompletnie po mnie spłynął.
A Willem Dafoe zagrał nieźle, ale moim skromnym zdaniem nie może się równać ani z Rockwellem ani z Harrelsonem z "Trzech billboardów za Ebbing, Missouri".
Ocena: 5
Komentarze
Prześlij komentarz