B&B (2017)
Pozornie błahe wydarzenie może rodzić konsekwencje, jakie się odpowiedzialnym za nie nawet nie śniło. Kiedy rok wcześniej para gejów trafiła do motelu, w którym odmówiono im pokoju z jednym wspólnym łóżkiem, nie mieli pojęcia, jaką lawinę zdarzeń rozpoczynają. Rok później powracają do tego samego motelu w chwale zwycięzców sądowej batalii. Jednak satysfakcja szybko mija, a atmosfera niebezpiecznie gęstnieje, w czym znaczący udział będą mieli: syn właściciela motelu i tajemniczy Rosjanin.
"B&B" to w zasadzie teatr telewizji. Rzecz skromna, opierająca się w dużej mierze na dialogach. Relacje między bohaterami są wyraźnie określone, ale ich prezentacja na poziomie emocjonalnym lekko szwankuje. Reżyser nie wygrywa zmiennej dynamiki związku pary gejów, poprzestaje na dość oczywistym budowaniu konfrontacji z właścicielem motelu i mechanicznie traktuje wielopiętrową intrygę, choć to, co w niej najciekawsze, to właśnie emocjonalne konsekwencje zdarzeń i podejmowanych przez czwórkę bohaterów decyzji.
Aktorsko jest to rzecz bardzo solidna. Tom Bateman, Sean Teale i (w szczególności) Paul McGann dobrze poradzili sobie z wyzwaniami scenariusza. Trudno też nie zapamiętać Žilvinasa Tratasa, który najwyraźniej liczy na międzynarodową karierę, skoro przybrał sceniczne imię Jamesa (aparycję z całą pewnością ma odpowiednią).
Jednak to, co najbardziej mi się spodobało, to zakończenie. Lubię ten rodzaj wyrachowania, jaki reprezentuje grana przez McGanna postać.
Ocena: 6
"B&B" to w zasadzie teatr telewizji. Rzecz skromna, opierająca się w dużej mierze na dialogach. Relacje między bohaterami są wyraźnie określone, ale ich prezentacja na poziomie emocjonalnym lekko szwankuje. Reżyser nie wygrywa zmiennej dynamiki związku pary gejów, poprzestaje na dość oczywistym budowaniu konfrontacji z właścicielem motelu i mechanicznie traktuje wielopiętrową intrygę, choć to, co w niej najciekawsze, to właśnie emocjonalne konsekwencje zdarzeń i podejmowanych przez czwórkę bohaterów decyzji.
Aktorsko jest to rzecz bardzo solidna. Tom Bateman, Sean Teale i (w szczególności) Paul McGann dobrze poradzili sobie z wyzwaniami scenariusza. Trudno też nie zapamiętać Žilvinasa Tratasa, który najwyraźniej liczy na międzynarodową karierę, skoro przybrał sceniczne imię Jamesa (aparycję z całą pewnością ma odpowiednią).
Jednak to, co najbardziej mi się spodobało, to zakończenie. Lubię ten rodzaj wyrachowania, jaki reprezentuje grana przez McGanna postać.
Ocena: 6
Komentarze
Prześlij komentarz