Call Me by Your Name (2017)
Jestem wielkim fanem fantastyki, więc współczesnych powieści nie czytuję zbyt wiele. Jest jednak kilku pisarzy, dla których robię wyjątek. Jednym z nich jest André Aciman, którego prozę pokochałem od pierwszej jego książki, która trafiła do mych rąk. Tą książką było właśnie "Call Me by Your Name".
Swego czasu tak myślałem o książce: "Call Me by Your Name" przypomina mi, dlaczego powieść ma przewagę nad kinem. Aciman nie skupia się bowiem na wydarzeniach, akcji, a na uczuciach, doświadczeniach, przeżyciach, myślach. Udało mu się w bardzo sugestywny sposób przekazać doświadczenia bohatera tak, że czułem, jakbym to ja się zakochiwał i bał się tego uczucia, jakby to ja miał rozterki, wątpliwości, jakby to mnie przytrafiała się obezwładniająca wszystko namiętność. Kino tylko w wyjątkowych przypadkach potrafi imitować podobne doświadczenie. Proza Acimana sprawia wrażenie, że jest to dziecinnie łatwe.
Luca Guadagnino nie sprawił, że zmieniłem zdanie. "Tamte dni, tamte noce" są obrazem zmysłowym. Bardzo mnie cieszy to, jak całość została sfilmowana. Zdjęcia łączą piękno z surowością, są jednocześnie delikatne i chropowate. Jednak poza tym nie ma w filmie nic magicznego. To zwykła opowieść o letnim romansie, z dobrym aktorstwem i fajnie nakreślonymi bohaterami. Jednak reżyser nie uchwycił dualizmu miłosnej relacji, co było jedną z tych rzeczy, które zachwyciły mnie w książce. Aciman był w stanie pokazać to, że choć obaj bohaterowie zachowywali się podobnie, to za ich wahaniem kryły się zupełnie inne emocji.
Moja ulubiona sekwencja (pomnik/sekretne miejsce Elii) w filmie nie robi większego wrażenia, jest po prostu jednym z elementów całej historii. Podobnie postać Marzii popada u Guadagnino w stereotyp przyjaciółki zakochanej w geju.
Timothée Chalamet i Armie Hammer wypadają dobrze w swoich rolach, a jednak więź, jaka ich łączy nie działała na mnie nawet w połowie tak mocno jak relacja Johnny'ego i Gheorghe'a w "Pięknym kraju". I choć jest kilka fajnych scen między nimi, to jedyną, która mnie poruszyła, była rozmowa Elio z ojcem. Michael Stuhlbarg zresztą jest w tym filmie fantastyczny i szczerze mówiąc, jeśli już ktoś powinien dostać Oscara, to wolałbym, żeby to był on a nie Chalamet. Akademia rządzi się jednak własnymi prawami i Stuhlbarg nie został nawet nominowany.
Ocena: 6
Swego czasu tak myślałem o książce: "Call Me by Your Name" przypomina mi, dlaczego powieść ma przewagę nad kinem. Aciman nie skupia się bowiem na wydarzeniach, akcji, a na uczuciach, doświadczeniach, przeżyciach, myślach. Udało mu się w bardzo sugestywny sposób przekazać doświadczenia bohatera tak, że czułem, jakbym to ja się zakochiwał i bał się tego uczucia, jakby to ja miał rozterki, wątpliwości, jakby to mnie przytrafiała się obezwładniająca wszystko namiętność. Kino tylko w wyjątkowych przypadkach potrafi imitować podobne doświadczenie. Proza Acimana sprawia wrażenie, że jest to dziecinnie łatwe.
Luca Guadagnino nie sprawił, że zmieniłem zdanie. "Tamte dni, tamte noce" są obrazem zmysłowym. Bardzo mnie cieszy to, jak całość została sfilmowana. Zdjęcia łączą piękno z surowością, są jednocześnie delikatne i chropowate. Jednak poza tym nie ma w filmie nic magicznego. To zwykła opowieść o letnim romansie, z dobrym aktorstwem i fajnie nakreślonymi bohaterami. Jednak reżyser nie uchwycił dualizmu miłosnej relacji, co było jedną z tych rzeczy, które zachwyciły mnie w książce. Aciman był w stanie pokazać to, że choć obaj bohaterowie zachowywali się podobnie, to za ich wahaniem kryły się zupełnie inne emocji.
Moja ulubiona sekwencja (pomnik/sekretne miejsce Elii) w filmie nie robi większego wrażenia, jest po prostu jednym z elementów całej historii. Podobnie postać Marzii popada u Guadagnino w stereotyp przyjaciółki zakochanej w geju.
Timothée Chalamet i Armie Hammer wypadają dobrze w swoich rolach, a jednak więź, jaka ich łączy nie działała na mnie nawet w połowie tak mocno jak relacja Johnny'ego i Gheorghe'a w "Pięknym kraju". I choć jest kilka fajnych scen między nimi, to jedyną, która mnie poruszyła, była rozmowa Elio z ojcem. Michael Stuhlbarg zresztą jest w tym filmie fantastyczny i szczerze mówiąc, jeśli już ktoś powinien dostać Oscara, to wolałbym, żeby to był on a nie Chalamet. Akademia rządzi się jednak własnymi prawami i Stuhlbarg nie został nawet nominowany.
Ocena: 6
na mnie scena przy pomniku zrobiła wrażenie:) co do stuhlbarda to się zgodzę. byłem pełen nadziei na nominację, zwłaszcza, że pojawił się jeszcze w dwóch innych nominowanych filmach (zupełnie jak john c. reilly w 2002). niestety, akademia wolała ledwie niezłych: harrelsona i dafoe'a, czy niewiele lepszego jenkinsa. co do chalameta to jestem zupełnie innego zdania. jego rolę oceniam bardzo wysoko. elio to bardzo skomplikowana postać, pełna sprzeczności, a chalamet umiał pokazać to bezbłędnie. nie chodzi już tylko o samą grę twarzą, ale całym ciałem. gorąco kibicuję, żeby dostał tego oscara, chociaż szanse na powtórzenie wyczynu brody'ego, który zgarnął innemu faworytowi nagrodę sprzed nosa, nie zdobywając przy tym żadnej innej liczącej się w stanach nagrody, są nikłe. przyznam się, że wielkim entuzjastą kreacji oldmana nie jestem.
OdpowiedzUsuńco do samego filmu, to wydaje mi się, że mimo wszystko będę do niego wracał (dlatego dodałem go do ulubionych, mimo oceny 7). do powolnej narracji, pięknych zdjęć, wspaniale dobranej muzyki, sennej atmosfery willi, pewnej staroświeckości w sposobie opowiadania. do tego, że guadagnino pozwala wybrzmieć dialogom, gestom. a to, że scenariusz ivory'ego nie jest najlepszym z jego osiągnięć, to już zupełnie inna historia. na szczęście mamy książkę, która już zawsze będzie miała szczególne miejsce w naszych sercach. mam nadzieję, że dzięki filmowi więcej osób po nią sięgnie:)
Chalamet to rzeczywiście nieoszlifowany aktorski diament, talent ma rzeczywiście olbrzymi, ale ja położyłbym akcent na nieoszlifowany. Miejscami bardziej skupiony jest na tym, żeby dobrze zagrać Elio, na budowaniu drobnych gestów, na mowie ciała, że trochę zapominał o interakcji z innymi. Między innymi dlatego jego relacja z Hammerem nie do końca mnie emocjonalnie przekonała.
UsuńJa jednak, jeśli będę wracał do jakiegoś filmu Guadagnino, to nie będzie to "Call Me by Your Name", a "Jestem miłością". A w tym temacie bliższy memu sercu jest "Piękny kraj".