Syn Królowej Śniegu (2017)
Baśniowa stylistyka to częsty chwyt filmowcó na opowiadanie o dzieciach żyjących w toksycznych warunkach. I osobiście lubię tę formę. Ale tylko wtedy, kiedy połączona jest z głębią emocjonalną. A właśnie tego w "Synu Królowej Śniegu" nie ma.
Już opisy przygotowane przez dystrybutora stanowią jawne ostrzeżenie. Baśniowa symbolika jest bowiem w nich wyraźnie akcentowana. Forma staje się ważniejsza od treści. I niestety taka jest też prawda. Twórcy mnożą paralele między historią Marcina i jego matki, a mrocznymi wersjami baśni Andersena. Czynią to w sposób nagminny i bardzo dosadny odzierając w ten sposób formę z magii, zastępując ją intelektualną refleksją. Ale nawet to jest jedynie pozorowane, ponieważ twórcy nie zostawiają widzom odrobiny swobody w interpretacji i dopowiadają rzeczy, które tego nie wymagają. W ten sposób "Syn Królowej Śniegu" zmienia się w łopatologiczną papkę, która gra na nerwach – szczególnie w końcówce, kiedy twórcom puszczają już wszelkie hamulce i urządzają symboliczne harce na całego.
Ta dosłowność w korzystaniu z symboliki baśniowej można jednak było jeszcze obronić, gdyby potraktowano bohaterów na poważnie, gdyby postarano się przeniknąć przez medialne maski "potworów" i "ofiar" i spróbowano uchwycić splątane więzy, jakie łączą niedojrzałą emocjonalnie matkę z jej wymagającym opieki synem. Jednak w filmie na próżno szukać głębszych analiz. Twórcy poprzestali jednak na przeczytaniu suchych mechanizmów psychologicznych, które sprawiają, że ludzie dokonują strasznych czynów i nie zrobili nic, żeby nadać im osobistego charakteru.
I co z tego, że Michalina Olszańska gra tu całkiem nieźle, kiedy tak naprawdę nie ma co grać. W filmie nie udało się pokazać toksycznej więzi, jaka łączy jej bohaterkę z synem. Ale to i tak nic w porównaniu z kompletnie położonym wątkiem manipulacji, jakiej dokonuje na dwójce mężczyzn. Tego to już naprawdę trzeba się domyślić, bo w filmie jest to po prostu aksjomat, który nie wymaga nawet chwili refleksji. Efekt jest taki, że Olszańska wygląda tu tak, jakby twórcy skorzystali ze zdjęć nagranych podczas jej prac nad "Ja, Olga Hepnarova".
Całość zyskałaby mocno w moich oczach, gdyby twórcy dokonali odważniejszych decyzji castingowy. O ileż ciekawiej by wypadł film, gdyby to Anna Seniuk zagrała matkę Kamila, a Ewa Szykulska była Zofią!
Ocena: 4
Już opisy przygotowane przez dystrybutora stanowią jawne ostrzeżenie. Baśniowa symbolika jest bowiem w nich wyraźnie akcentowana. Forma staje się ważniejsza od treści. I niestety taka jest też prawda. Twórcy mnożą paralele między historią Marcina i jego matki, a mrocznymi wersjami baśni Andersena. Czynią to w sposób nagminny i bardzo dosadny odzierając w ten sposób formę z magii, zastępując ją intelektualną refleksją. Ale nawet to jest jedynie pozorowane, ponieważ twórcy nie zostawiają widzom odrobiny swobody w interpretacji i dopowiadają rzeczy, które tego nie wymagają. W ten sposób "Syn Królowej Śniegu" zmienia się w łopatologiczną papkę, która gra na nerwach – szczególnie w końcówce, kiedy twórcom puszczają już wszelkie hamulce i urządzają symboliczne harce na całego.
Ta dosłowność w korzystaniu z symboliki baśniowej można jednak było jeszcze obronić, gdyby potraktowano bohaterów na poważnie, gdyby postarano się przeniknąć przez medialne maski "potworów" i "ofiar" i spróbowano uchwycić splątane więzy, jakie łączą niedojrzałą emocjonalnie matkę z jej wymagającym opieki synem. Jednak w filmie na próżno szukać głębszych analiz. Twórcy poprzestali jednak na przeczytaniu suchych mechanizmów psychologicznych, które sprawiają, że ludzie dokonują strasznych czynów i nie zrobili nic, żeby nadać im osobistego charakteru.
I co z tego, że Michalina Olszańska gra tu całkiem nieźle, kiedy tak naprawdę nie ma co grać. W filmie nie udało się pokazać toksycznej więzi, jaka łączy jej bohaterkę z synem. Ale to i tak nic w porównaniu z kompletnie położonym wątkiem manipulacji, jakiej dokonuje na dwójce mężczyzn. Tego to już naprawdę trzeba się domyślić, bo w filmie jest to po prostu aksjomat, który nie wymaga nawet chwili refleksji. Efekt jest taki, że Olszańska wygląda tu tak, jakby twórcy skorzystali ze zdjęć nagranych podczas jej prac nad "Ja, Olga Hepnarova".
Całość zyskałaby mocno w moich oczach, gdyby twórcy dokonali odważniejszych decyzji castingowy. O ileż ciekawiej by wypadł film, gdyby to Anna Seniuk zagrała matkę Kamila, a Ewa Szykulska była Zofią!
Ocena: 4
Komentarze
Prześlij komentarz