The Post (2017)
Bostońska archidiecezja musi z zazdrością patrzyć na "Czwartą władzę". Steven Spielberg nakręcił bowiem film o dziennikarzach, który stanowi wielki hołd dla tej profesji w czasach, kiedy nie jest to zawód szanowany. Oto opowieść o tym, że sami dziennikarze mogą nie być postaciami o charakterach bez skazy, że czasem mogą być odrażający lub śmieszni, ale ich misja i czyny są święte, gwarantując wolność wszystkich obywateli. Dokładnie to samo mówi kościół katolicki: księża jako ludzie mogą być jednostkami o charakterach pozostawiających wiele do życzenia, ale kapłaństwo jest misją świętą, gwarantem ogólnego dobra.
To nie jedyne skojarzenie ze zorganizowaną religią. Spielberg składając hołd dziennikarstwu śledczemu buduje potężną katedrę, a pracę dziennikarzy zmienia w święty rytuał ujawniania prawdy. Każdy krok na drodze do wydania historycznego numery gazety jest przez reżysera celebrowany z nabożną czcią, czy jest to przenoszenie tekstu od jednego działu do drugiego, druk czy transport gazet do kiosków. Spielberg pokazuje to w taki sposób, by widz czuł się tak, jakby uczestniczył w świętym misterium, a gazeta, którą weźmie do rąk, była sakramentem otwierającym bramy Prawdy.
Reżyser chce być pewien, że oglądający dokładnie zrozumie jego przesłanie, dlatego też w filmie gęsto jest od kazań, które bezpośrednio wykładają widzom wiedzę, jaką mają wynieść z kina: dotyczy to pozycji kobiet w społeczeństwie, roli prasy w życiu obywateli państwa i rządów, które próbują zdobyć światopoglądowy monopol. Dla mnie te wszystkie sceny są zdecydowanie zbyt łopatologiczne. Ale obawiam się, że to Spielberg ma rację, że widzom naprawdę te rzeczy trzeba wykładać dobitnie i bardzo dosłownie, a moja irytacja jest wyrazem naiwnego przekonania, że niektóre rzeczy można przekazać delikatniej, z większą finezją.
Jednak ta łopatologia sprawiła, że zacząłem na "Czwartą władzę" patrzeć trochę inaczej. Kiedy zablokuje się propagandowy spam, który wylewał się z co drugiego dialogu, wtedy okaże się, że święty obrazek, jaki tworzy Spielberg jest dość kruchy. Reżyser gloryfikuje postać graną przez Meryl Streep, opiewa jej odwagę, jak również dziennikarzy, którzy sprzeciwili się Białemu Domowi. Ale co to za odwaga? Jedyne, co dziennikarze naprawdę zrobili w sprawie raportu McNamary, to umożliwienie upublicznienia tekstu. To nie oni go przygotowali, nie oni zdobyli, nie oni podjęli moralnie niezwykle ciężką decyzję o zdradzeniu swoich pracodawców. Dziennikarze są równie ślepi, jak reszta społeczeństwa, chyba że pojawi się prawdziwie odważna osoba, która otworzy im oczy. Co więcej, dziennikarz ma – przynajmniej w państwie demokratycznym – pewne gwarancje bezpieczeństwa. Nie obejmują one jednak tych, którzy im dostarczają gotowych materiałów.
"Czwarta władza" pokazuje też korzenie obecnych problemów prasy. Jest to przecież tak naprawdę opowieść o mutacji największej choroby współczesnego dziennikarstwa – presji czasu. Jak zaznaczyć się własną wagę? Poprzez bycie pierwszym, poprzez posiadanie ekskluzywnego materiału. W tym pędzie czas niezbędny do weryfikacji faktów jest skracany do minimum lub w ogóle porzucany."Washington Post" publikuje artykuł kilkanaście godzin po tym, jak zdobyło materiały. To był pierwszy krok do tego, co dziś jest już powszechną praktyką: dziś informacje są spekulacjami, ponieważ spekulacje można podać natychmiast, a informacje trzeba byłoby zweryfikować.
Są to jednak rzeczy, które wychodzą w filmie trochę przez przypadek. "Czwarta władza" jest bowiem przede wszystkim śliczną laurką. Dla mnie jest ona jedynie znośna. Za ładna, za mechaniczna.
Ocena: 6
To nie jedyne skojarzenie ze zorganizowaną religią. Spielberg składając hołd dziennikarstwu śledczemu buduje potężną katedrę, a pracę dziennikarzy zmienia w święty rytuał ujawniania prawdy. Każdy krok na drodze do wydania historycznego numery gazety jest przez reżysera celebrowany z nabożną czcią, czy jest to przenoszenie tekstu od jednego działu do drugiego, druk czy transport gazet do kiosków. Spielberg pokazuje to w taki sposób, by widz czuł się tak, jakby uczestniczył w świętym misterium, a gazeta, którą weźmie do rąk, była sakramentem otwierającym bramy Prawdy.
Reżyser chce być pewien, że oglądający dokładnie zrozumie jego przesłanie, dlatego też w filmie gęsto jest od kazań, które bezpośrednio wykładają widzom wiedzę, jaką mają wynieść z kina: dotyczy to pozycji kobiet w społeczeństwie, roli prasy w życiu obywateli państwa i rządów, które próbują zdobyć światopoglądowy monopol. Dla mnie te wszystkie sceny są zdecydowanie zbyt łopatologiczne. Ale obawiam się, że to Spielberg ma rację, że widzom naprawdę te rzeczy trzeba wykładać dobitnie i bardzo dosłownie, a moja irytacja jest wyrazem naiwnego przekonania, że niektóre rzeczy można przekazać delikatniej, z większą finezją.
Jednak ta łopatologia sprawiła, że zacząłem na "Czwartą władzę" patrzeć trochę inaczej. Kiedy zablokuje się propagandowy spam, który wylewał się z co drugiego dialogu, wtedy okaże się, że święty obrazek, jaki tworzy Spielberg jest dość kruchy. Reżyser gloryfikuje postać graną przez Meryl Streep, opiewa jej odwagę, jak również dziennikarzy, którzy sprzeciwili się Białemu Domowi. Ale co to za odwaga? Jedyne, co dziennikarze naprawdę zrobili w sprawie raportu McNamary, to umożliwienie upublicznienia tekstu. To nie oni go przygotowali, nie oni zdobyli, nie oni podjęli moralnie niezwykle ciężką decyzję o zdradzeniu swoich pracodawców. Dziennikarze są równie ślepi, jak reszta społeczeństwa, chyba że pojawi się prawdziwie odważna osoba, która otworzy im oczy. Co więcej, dziennikarz ma – przynajmniej w państwie demokratycznym – pewne gwarancje bezpieczeństwa. Nie obejmują one jednak tych, którzy im dostarczają gotowych materiałów.
"Czwarta władza" pokazuje też korzenie obecnych problemów prasy. Jest to przecież tak naprawdę opowieść o mutacji największej choroby współczesnego dziennikarstwa – presji czasu. Jak zaznaczyć się własną wagę? Poprzez bycie pierwszym, poprzez posiadanie ekskluzywnego materiału. W tym pędzie czas niezbędny do weryfikacji faktów jest skracany do minimum lub w ogóle porzucany."Washington Post" publikuje artykuł kilkanaście godzin po tym, jak zdobyło materiały. To był pierwszy krok do tego, co dziś jest już powszechną praktyką: dziś informacje są spekulacjami, ponieważ spekulacje można podać natychmiast, a informacje trzeba byłoby zweryfikować.
Są to jednak rzeczy, które wychodzą w filmie trochę przez przypadek. "Czwarta władza" jest bowiem przede wszystkim śliczną laurką. Dla mnie jest ona jedynie znośna. Za ładna, za mechaniczna.
Ocena: 6
Komentarze
Prześlij komentarz