Black Panther (2018)

Ludzi w Warner Bros. musi krew zalewać, kiedy patrzą na wyniki box office'owe "Czarnej Pantery". Film zarabia absurdalną ilość dolarów, podczas gdy jest to film, któremu bliżej jest do ekranizacji DC Comics niż Marvela.



No dobra. Pod względem wykonania "Czarna Pantera" wygląda jednak lepiej niż "Liga Sprawiedliwości". Ale jest to w zasadzie jedyny plus filmu i to wyłącznie wtedy, kiedy porównuje się go do produkcji DC Films. Oglądając "Czarną Panterę" nie mogłem opędzić się od myśli, że Marvel już nawet nie udaje, że się stara wprowadzić coś nowego. W widowisku Ryana Cooglera jest cała masa scen, które widzom poprzednich produkcji MCU musi wydać się znajoma. Kopiowane są nawet sceny, których reżyser raczej nie miał okazji zobaczyć ("Strażnicy Galaktyki vol. 2"), co sugeruje, że każdy twórca pracujący dla Marvela dostaje "biblię" zawierającą elementy, które muszą się w filmie znaleźć niezależnie od zestawu bohaterów.

To rzecz jasna wcale mnie  nie zaskoczyło. Wtórność filmów Marvela zdaje się być wpisana w samą ich istotę. Pewnie dlatego chętnie je oglądam, ale tylko raz. Po co mam do nich wracać, skoro zaraz zobaczę je jeszcze raz tylko w nowszym wydaniu i z pozornie innym zestawem bohaterów? Dopóki jednak trzymają poziom.

To, co mnie niemiło zaskoczyło, to totalny brak "funu". Film ma bardzo mało humoru, który w przypadku ogólnej wtórności produkcji Marvela bardzo je ratuje i dynamizuje. Kilka nieporadnych żarciochów w żaden sposób nie nadaje "Czarnej Panterze" lekkości. A ta jest widowisku bardzo potrzeba, bo bohaterowie hamletyzują tutaj na potęgę. Jest gorzej niż w "Lidze Sprawiedliwości". Smęty o winach ojców i niesprawiedliwości panującej na świecie w pewnym momencie stają się po prostu nie do zniesienia. Po godzinie musiałem walczyć ze sobą, żeby nie włożyć słuchawek i zacząć słuchać retransmisji #ASOT850 z Ultrechtu. W "Czarnej Panterze" w zasadzie istnieją tylko cztery skrypty dialogowe, powtarzane w kółko do znudzenia. A już ostatnia scena właściwego filmu to piramidalna głupota, którą mogę spokojnie porównać do "Marthy" ze "Świtu Sprawiedliwości".

Nie mogę jednak powiedzieć, że nie rozumiem tego, skąd się bierze kasowy sukces "Czarnej Pantery". Ten film jest przecież mieszanką "Uciekaj!" i "Wonder Woman", czyli dwóch kulturowych fenomenów ubiegłego roku. Mamy więc twarde i waleczne kobiety, które nie dają sobie w kaszę dmuchać. Bohaterami są też niemal wyłącznie postaci czarnoskóre.

W tej potrzebie bycia na kulturowej fali większość odbiorców zdaje się pozostawiać ślepa na to, jak bardzo rasistowski u swej podstawy jest to film. A przecież "Czarna Pantera" dość jasno wyraża się na temat możliwości stworzenia przez mieszkańców Afryki wysoce zaawansowanej technicznie cywilizacji - samodzielnie nie są do tego zdolni, musi ich dosłownie razić grom z jasnego nieba (meteoryt) oraz muszą stosować doping w postaci substancji psychoaktywnych.

Ocena: 3

Komentarze

Chętnie czytane

Whiplash (2014)

The Revenant (2015)

En kort en lang (2001)

Dheepan (2015)