Como una novia sin sexo (2016)
"Bromance" pokazuje, że choć kino nie jest nauką ścisłą, to jednak pewne reguły matematyczne i tak tu obowiązują. Lucas Santa Ana zbudował swój film na dwóch historiach. Wyraźnie chciał, żeby były one symetryczne względem siebie. Co jednak nie udało mu się, niezależnie od tego, jak bardzo starał się to osiągnąć w montażu.
Pierwsza z tych historii średnio mi się podobała. Pewnie dlatego, że motyw wakacji spędzanych w grupie przyjaciół, podczas których okazuje się, że przynajmniej dwóch z nich czuje coś więcej niż przyjaźń, jest w ostatnich latach w kinie rodem z Ameryki Południowej uskuteczniany dość często (co drugi film Marco Bergera jest o tym). "Bromance" nie ma w tym temacie nic do powiedzenia. Wątek broni się, bo bohaterowie są ok, a relacja między nimi choć pokazana w sposób mało oryginalny, nie jest też przez reżysera zmasakrowana przesadną topornością.
Druga historia była o wiele ciekawsza. To opowieść o chłopaku, który zmaga się z osobistą tragedią i bardzo potrzebuje wsparcia swoich przyjaciół. Jednak ukrywa przed nimi powagę sytuacji, chcąc utrzymać naturalną, swobodną i radosną atmosferę. Ponieważ jego przyjaciele o tym nie wiedzą, nieświadomie zawiodą go, kiedy zajmą się sobą i swoim niedoszłym romansem.
Ten wątek zaciekawił, ponieważ w niebanalny sposób opowiadał o radzeniu sobie z żałobą i o ograniczeniach przyjaźni. Jednak dla reżysera istnieje znak równości między bólem Adriana oraz dramatem niemożności pójścia za głosem serca doświadczanym przed Daniela i Santiago. Reżyser stosuje nawet zabieg przeplatania obu wątków, kiedy bohaterowie doświadczają rzekomo podobnych rzeczy. Jest to jednak kompletnie fałszywe podejście i deprecjonuje dramat Adriana bez jednoczesnego nadania większego znaczenia historii Daniego i Santiego.
W efekcie jest to po prostu film ok, do obejrzenia na jeden raz, znikający w strumieniu niezliczonej liczby podobnych produkcji. Przed klapą broni się niezłymi zdjęciami i zaskakująco interesującą ścieżką muzyczną.
Ocena: 6
Pierwsza z tych historii średnio mi się podobała. Pewnie dlatego, że motyw wakacji spędzanych w grupie przyjaciół, podczas których okazuje się, że przynajmniej dwóch z nich czuje coś więcej niż przyjaźń, jest w ostatnich latach w kinie rodem z Ameryki Południowej uskuteczniany dość często (co drugi film Marco Bergera jest o tym). "Bromance" nie ma w tym temacie nic do powiedzenia. Wątek broni się, bo bohaterowie są ok, a relacja między nimi choć pokazana w sposób mało oryginalny, nie jest też przez reżysera zmasakrowana przesadną topornością.
Druga historia była o wiele ciekawsza. To opowieść o chłopaku, który zmaga się z osobistą tragedią i bardzo potrzebuje wsparcia swoich przyjaciół. Jednak ukrywa przed nimi powagę sytuacji, chcąc utrzymać naturalną, swobodną i radosną atmosferę. Ponieważ jego przyjaciele o tym nie wiedzą, nieświadomie zawiodą go, kiedy zajmą się sobą i swoim niedoszłym romansem.
Ten wątek zaciekawił, ponieważ w niebanalny sposób opowiadał o radzeniu sobie z żałobą i o ograniczeniach przyjaźni. Jednak dla reżysera istnieje znak równości między bólem Adriana oraz dramatem niemożności pójścia za głosem serca doświadczanym przed Daniela i Santiago. Reżyser stosuje nawet zabieg przeplatania obu wątków, kiedy bohaterowie doświadczają rzekomo podobnych rzeczy. Jest to jednak kompletnie fałszywe podejście i deprecjonuje dramat Adriana bez jednoczesnego nadania większego znaczenia historii Daniego i Santiego.
W efekcie jest to po prostu film ok, do obejrzenia na jeden raz, znikający w strumieniu niezliczonej liczby podobnych produkcji. Przed klapą broni się niezłymi zdjęciami i zaskakująco interesującą ścieżką muzyczną.
Ocena: 6
Komentarze
Prześlij komentarz