Brawl in Cell Block 99 (2017)
S. Craig Zahler wyrabia się. Już w "Bone Tomahawk" grał z oczekiwaniami widzów, łącząc ze sobą konwencje, które pozornie zupełnie do siebie nie pasują. W "Blok 99" poszedł podobną drogą, ale tym razem był bardziej zdyscyplinowany i bezwzględny w egzekucji wybranego pomysłu.
"Blok 99" ma fabułę tak nieprawdopodobną, że możliwą wyłącznie w najbardziej kiczowatym kinie eksploatacyjnym. Z czym jednak ostro "gryzie" się sposób narracji. Zamiast efekciarstwa, pełnego werwy montażu, mamy leniwą, niemalże szeptem opowiadaną historię. Zahler w żadnym momencie nie wychodzi z roli i nawet najbardziej nieprawdopodobne sceny walki utrzymuje w tej samej konwencji. Robi to piorunujące wrażenie. Jak za machnięciem czarodziejskiej różdżki zmienia głupawą historyjkę o facecie, który kopie tyłki wszystkim, którzy staną mu na drodze, w medytację nad przemocą, karmą i wolną wolą.
Wielkie wrażenie zrobił na mnie pomysł reżysera na głównego bohatera. To stoik, który nie walczy z tym, co rzuca mu los pod nogi. Nie stawia się w sądzie, nie protestuje, kiedy konfrontuje się z systemem więziennym, nie targuje się z Bogiem, kiedy okazuje się, że z deszczu trafia pod rynnę. Ale jego uległość wobec losu nie oznacza łagodności. Jest jak reaktor jądrowy. W jego wnętrzu buzuje małe słońce przemocy. Ale ma nad tym procesem absolutną kontrolę. Nawet, kiedy musi wypuścić trochę pary, robi to na własnych warunkach, kontrolując to, czego się dopuszcza.
To przewspaniała postać i Vincent Vaughn naprawdę nadał jej kształt. Jestem pod wielkim wrażeniem tego, jak świetnie się odnalazł w konwencji przygotowanej przez Zahlera.
Ocena: 8
"Blok 99" ma fabułę tak nieprawdopodobną, że możliwą wyłącznie w najbardziej kiczowatym kinie eksploatacyjnym. Z czym jednak ostro "gryzie" się sposób narracji. Zamiast efekciarstwa, pełnego werwy montażu, mamy leniwą, niemalże szeptem opowiadaną historię. Zahler w żadnym momencie nie wychodzi z roli i nawet najbardziej nieprawdopodobne sceny walki utrzymuje w tej samej konwencji. Robi to piorunujące wrażenie. Jak za machnięciem czarodziejskiej różdżki zmienia głupawą historyjkę o facecie, który kopie tyłki wszystkim, którzy staną mu na drodze, w medytację nad przemocą, karmą i wolną wolą.
Wielkie wrażenie zrobił na mnie pomysł reżysera na głównego bohatera. To stoik, który nie walczy z tym, co rzuca mu los pod nogi. Nie stawia się w sądzie, nie protestuje, kiedy konfrontuje się z systemem więziennym, nie targuje się z Bogiem, kiedy okazuje się, że z deszczu trafia pod rynnę. Ale jego uległość wobec losu nie oznacza łagodności. Jest jak reaktor jądrowy. W jego wnętrzu buzuje małe słońce przemocy. Ale ma nad tym procesem absolutną kontrolę. Nawet, kiedy musi wypuścić trochę pary, robi to na własnych warunkach, kontrolując to, czego się dopuszcza.
To przewspaniała postać i Vincent Vaughn naprawdę nadał jej kształt. Jestem pod wielkim wrażeniem tego, jak świetnie się odnalazł w konwencji przygotowanej przez Zahlera.
Ocena: 8
Komentarze
Prześlij komentarz