Die göttliche Ordnung (2017)
Aż trudno uwierzyć, że jeszcze nie tak dawno temu w samym środku Europy, kontynentu uważającego się za na wskroś cywilizowany, było miejsce, gdzie kobiety były w świetle prawa istotami drugiej kategorii. Do lat 70. (a w jednym z kantonów do początku lat 90.) kobiety nie miały w Szwajcarii prawa głosu. Nie mogły też decydować o losie dzieci. Ba, nie mogły nawet pójść do pracy, jeśli ich mąż nie wyraził na to zgody. "Boski porządek" to opowieść o tym, jak doszło do zmiany w prawie szwajcarskim. A wszystko to na przykładzie życia bohaterek w małym miasteczku.
Oglądając film nie mogłem pozbyć się wrażenia, że temat jest niestety marnowany. Petra Volpe podeszła do niego zbyt schematycznie. Fajne bohaterki i ciekawe pomysły fabularne wcisnęła w opowiedzianą poprawnie historię, której po prostu brakuje ikry. A raczej humoru. "Boski porządek" udowadnia, że wśród komedii obyczajowo-społecznych Brytyjczycy nie mają sobie równi. "Goło i wesoło", "Dziewczyny z kalendarza", "Dumni i wściekli", "Billy Elliot" - przykładów można mnożyć na to, jak Anglicy potrafią opowiadać o ważnych społecznie tematach z lekkością i humorem. W "Boskim porządku" scen, które mogą uchodzić za zabawne, jest tyle, że do ich zliczenia wystarczy palców jednej ręki.
Reżyserka nie wykorzystuje też potencjału tkwiącego w samych postaciach. Szczególnie blado wypadają mężczyźni. Ja rozumiem, że to jest opowieść o walce kobiet i ich prawach, ale bez kontekstu w postaci wyrazistych mężczyzn, one same również dużo tracą.
Reżyserka jednak na tyle dobrze korzysta ze schematu, że film robi pozytywne wrażenie. Po prostu szybko z pamięci się ulotni, w przeciwieństwie do brytyjskich odpowiedników, które pozostaną ze mną na zawsze.
Ocena:6
Oglądając film nie mogłem pozbyć się wrażenia, że temat jest niestety marnowany. Petra Volpe podeszła do niego zbyt schematycznie. Fajne bohaterki i ciekawe pomysły fabularne wcisnęła w opowiedzianą poprawnie historię, której po prostu brakuje ikry. A raczej humoru. "Boski porządek" udowadnia, że wśród komedii obyczajowo-społecznych Brytyjczycy nie mają sobie równi. "Goło i wesoło", "Dziewczyny z kalendarza", "Dumni i wściekli", "Billy Elliot" - przykładów można mnożyć na to, jak Anglicy potrafią opowiadać o ważnych społecznie tematach z lekkością i humorem. W "Boskim porządku" scen, które mogą uchodzić za zabawne, jest tyle, że do ich zliczenia wystarczy palców jednej ręki.
Reżyserka nie wykorzystuje też potencjału tkwiącego w samych postaciach. Szczególnie blado wypadają mężczyźni. Ja rozumiem, że to jest opowieść o walce kobiet i ich prawach, ale bez kontekstu w postaci wyrazistych mężczyzn, one same również dużo tracą.
Reżyserka jednak na tyle dobrze korzysta ze schematu, że film robi pozytywne wrażenie. Po prostu szybko z pamięci się ulotni, w przeciwieństwie do brytyjskich odpowiedników, które pozostaną ze mną na zawsze.
Ocena:6
Komentarze
Prześlij komentarz