The Strangers: Prey at Night (2018)
Aż trudno uwierzyć, że od premiery "Nieznajomych" minęło 10 lat. Film nie był jakoś szczególnie udany, ale bił na głowę wiele tytułów, które doczekały się kontynuacji. Dlatego też zawsze dziwił mnie fakt, że sequel "Nieznajomych" wciąż był odwlekany. Po obejrzeniu "Ofiarowania" przestało mnie to dziwić. Za to zaczęło dziwić co innego: jakim cudem w ogóle doszło do realizacji sequela. Wszystko tu bowiem zrobione jest na odczepnego: standardowa horrorowa rodzina, która aż się prosi o jej ukatrupienie i anonimowi psychopaci, którzy mordują, bo dlaczego by mieli tego nie robić. Równie standardowy zestaw scen, z partiami dialogowymi tak złymi, że z niecierpliwością czekałem na moment pojawienia się zabójców, którzy ukrócą ten bezsensowny słowotok.
Oczywiście od horrorów i slasherów nie należy wymagać zbyt wiele. Ich wartość mierzy się funem, jaki dają sceny mordów. "Nieznajomi: Ofiarowanie" pod tym względem niestety również niczym szczególnym się nie popisują. Poprzeczka efekciarstwa postawiona jest bardzo nisko. Pomysłowość scen też jest bliska zeru (jedynie ta z basenem stanowi jasny punkt filmu).
Najbardziej niezrozumiały jest jednak klimat, jaki reżyser próbuje zbudować. Polega on na puszczaniu dawnych muzycznych przebojów i... koniec. Bez wsparcia w obrazach, ten pomysł na dłuższą metę okazuje się mieć zerową wartość rozrywkową.
Nie jestem też fanem ostatnich 15 minut, które wyjęte są z bajki o Jasonie Voorheesie, a nie z filmu o trójce nieznajomych, którzy bawią się w zabijanie.
Dotrwanie do końca jednak kosztowało mnie sporo wysiłku. Zdecydowanie lepiej spędziłbym ten czas oglądając po raz kolejny "Następny jesteś ty".
Ocena: 2
Oczywiście od horrorów i slasherów nie należy wymagać zbyt wiele. Ich wartość mierzy się funem, jaki dają sceny mordów. "Nieznajomi: Ofiarowanie" pod tym względem niestety również niczym szczególnym się nie popisują. Poprzeczka efekciarstwa postawiona jest bardzo nisko. Pomysłowość scen też jest bliska zeru (jedynie ta z basenem stanowi jasny punkt filmu).
Najbardziej niezrozumiały jest jednak klimat, jaki reżyser próbuje zbudować. Polega on na puszczaniu dawnych muzycznych przebojów i... koniec. Bez wsparcia w obrazach, ten pomysł na dłuższą metę okazuje się mieć zerową wartość rozrywkową.
Nie jestem też fanem ostatnich 15 minut, które wyjęte są z bajki o Jasonie Voorheesie, a nie z filmu o trójce nieznajomych, którzy bawią się w zabijanie.
Dotrwanie do końca jednak kosztowało mnie sporo wysiłku. Zdecydowanie lepiej spędziłbym ten czas oglądając po raz kolejny "Następny jesteś ty".
Ocena: 2
Komentarze
Prześlij komentarz