Une vie (2016)
Ten film nie powinien się udać. Stéphane Brizé wykorzystuje prozę Guya de Maupassanta, by uchwycić istotę życia. Na niczym tak naprawdę na dłużej się nie zatrzymuje. Zamiast na elementach życia, on chce pokazać całość: rozczarowania i radości, chwile szczęścia i rozczarowań, ból, kłamstwa, dumę, niespodzianki. To wszystko u Brizé nakłada się, splata, tworzy rzecz bez końca, bez początku, w której trudno jest separować elementy zniszczenia całości. Nie potrafię wyjść ze zdumienia, że mu się to udało.
Niemal wszystko w tym filmie gra tak, że dociera do głębi duszy. Podobają mi się wszystkie formalne decyzje reżysera. To, że przestrzeń ekranowa jest ściśnięta. To, że narracja budowana jest poprzez wykorzystywanie przeplatających się ze sobą surowych zdjęć w stylu reporterskim z liryczną impresjonistyczną niejednoznacznością. Co więcej, Brizé przechodzi od jednego stylu do drugiego w sposób często trudny do zauważenia. A czasami nakłada je na siebie, kiedy na przykład rozmowy z offu i trzask palonego w kominku drewna łączone są z sielskimi scenkami pracy w ogrodzie czy spacerów po parku.
Podobało mi się to, w jaki sposób prezentowane były przez reżysera kluczowe wydarzenia w biografii bohaterki. Bez fanfar, często w ogóle nieobecne na ekranie, a zaakcentowane poprzez prezentację zachowania osób na te wydarzenia. I oczywiście niespieszne, hipnotyczne tempo narracji. "Historia pewnego życia" przypomina wizytę w spelunach oferujących klientom opium. Oglądając ten film czułem się tak, jakbym porzucił rzeczywistość i przeniósł się na inny plan egzystencji.
Oglądając "Historię pewnego życia" nie potrafiłem zrozumieć, dlaczego ominąłem ten film, kiedy był w kinach. Potem sprawdziłem, że poprzednie dzieło reżysera - "Miara człowieka" - nie spodobało mi się i pewnie dlatego postanowiłem sobie go darować. Film ten jest więc doskonałą ilustracją tezy, by nie skreślać reżysera tylko dlatego, że wcześniej robił złe rzeczy.
Ocena: 9
Niemal wszystko w tym filmie gra tak, że dociera do głębi duszy. Podobają mi się wszystkie formalne decyzje reżysera. To, że przestrzeń ekranowa jest ściśnięta. To, że narracja budowana jest poprzez wykorzystywanie przeplatających się ze sobą surowych zdjęć w stylu reporterskim z liryczną impresjonistyczną niejednoznacznością. Co więcej, Brizé przechodzi od jednego stylu do drugiego w sposób często trudny do zauważenia. A czasami nakłada je na siebie, kiedy na przykład rozmowy z offu i trzask palonego w kominku drewna łączone są z sielskimi scenkami pracy w ogrodzie czy spacerów po parku.
Podobało mi się to, w jaki sposób prezentowane były przez reżysera kluczowe wydarzenia w biografii bohaterki. Bez fanfar, często w ogóle nieobecne na ekranie, a zaakcentowane poprzez prezentację zachowania osób na te wydarzenia. I oczywiście niespieszne, hipnotyczne tempo narracji. "Historia pewnego życia" przypomina wizytę w spelunach oferujących klientom opium. Oglądając ten film czułem się tak, jakbym porzucił rzeczywistość i przeniósł się na inny plan egzystencji.
Oglądając "Historię pewnego życia" nie potrafiłem zrozumieć, dlaczego ominąłem ten film, kiedy był w kinach. Potem sprawdziłem, że poprzednie dzieło reżysera - "Miara człowieka" - nie spodobało mi się i pewnie dlatego postanowiłem sobie go darować. Film ten jest więc doskonałą ilustracją tezy, by nie skreślać reżysera tylko dlatego, że wcześniej robił złe rzeczy.
Ocena: 9
Komentarze
Prześlij komentarz