(2017) פוֹקְסטְרוֹט
Szkoda, że jest to film pełnometrażowy, pomyślany przez reżysera jako rzecz złożona z trzech wyraźnie się od siebie różniących aktów. Jak dla mnie Samuel Maoz mógł spokojnie skończy "Foxtrota" po 40 minutach.
Pierwszy akt to bowiem absolutne mistrzostwo świata, arcydzieło w każdym calu. Wszystko w nim funkcjonuje perfekcyjnie. Przede wszystkim jest świetny scenariusz opowiadający o żałobie z męskiego punktu widzenia. Oto Michael dowiaduje się, że jego syn został zabity podczas służby. Kiedy jego żona mdleje, nikt nie jest zaskoczony - to kobieta, od niej się tego oczekuje. Ale on ma być spokojny, opanowany, ma zajmować się formalnościami, godnie wysłuchiwać pustych kondolencji. Przez to Michael cierpi w dwójnasób. Raz po stracie syna, dwa przez to, że musi cierpieć za maską spokoju, w milczeniu.
Wcielający się w Michaela Lior Ashkenazi gra jak natchniony. Obserwując go czułem buzujące w nim emocje, jego cierpienie, smutek i niezrozumienie. Sceny z psem, z kranem, wreszcie wybuch, kiedy zostaje poinformowany o pomyłce - nie mogłem od niego oderwać wzroku.
A na to wszystko nakłada się obłędna reżyseria Maoza, który jednocześnie potrafił skupić się na bohaterze i tworzyć bajecznie wystylizowane kadry, które funkcjonują na zupełnie innym poziomie. Już w "Libanie" reżyser udowodnił, że jak mało kto potrafi łączyć piękno i wizualną harmonię z okrucieństwem poruszanego tematu. Tu znów wznosi się wysoko ponad przeciętność.
W porównaniu z pierwszym aktem, pozostałe dwie części filmu wypadają blado. Och, to wciąż kawał dobrej kinowej roboty. A miejscami zdarzają mu się i tu przebłyski geniuszu (np. moment, w którym w strugach deszczu mąż patrzy na żonę i milcząco ją pociesza - na palca jednej ręki mogę policzyć reżyserów, którzy bez słów potrafią uchwycić tak ulotne chwile intymności). Jednak za dużo jest tu konkretów jeśli chodzi o postać Michaela, a przez to bardzo trywializuje się akt pierwszy, który pod wpływem wykonanej analizy i ujawnionych traum może jest bardziej zrozumiały, ale jednocześnie traci tę moc emocjonalnego rażenia.
Pomimo więc, że ostatecznie oceniam film bardzo wysoko, to jednak z kina wyszedłem lekko zawiedziony.
Ocena: 8
Pierwszy akt to bowiem absolutne mistrzostwo świata, arcydzieło w każdym calu. Wszystko w nim funkcjonuje perfekcyjnie. Przede wszystkim jest świetny scenariusz opowiadający o żałobie z męskiego punktu widzenia. Oto Michael dowiaduje się, że jego syn został zabity podczas służby. Kiedy jego żona mdleje, nikt nie jest zaskoczony - to kobieta, od niej się tego oczekuje. Ale on ma być spokojny, opanowany, ma zajmować się formalnościami, godnie wysłuchiwać pustych kondolencji. Przez to Michael cierpi w dwójnasób. Raz po stracie syna, dwa przez to, że musi cierpieć za maską spokoju, w milczeniu.
Wcielający się w Michaela Lior Ashkenazi gra jak natchniony. Obserwując go czułem buzujące w nim emocje, jego cierpienie, smutek i niezrozumienie. Sceny z psem, z kranem, wreszcie wybuch, kiedy zostaje poinformowany o pomyłce - nie mogłem od niego oderwać wzroku.
A na to wszystko nakłada się obłędna reżyseria Maoza, który jednocześnie potrafił skupić się na bohaterze i tworzyć bajecznie wystylizowane kadry, które funkcjonują na zupełnie innym poziomie. Już w "Libanie" reżyser udowodnił, że jak mało kto potrafi łączyć piękno i wizualną harmonię z okrucieństwem poruszanego tematu. Tu znów wznosi się wysoko ponad przeciętność.
W porównaniu z pierwszym aktem, pozostałe dwie części filmu wypadają blado. Och, to wciąż kawał dobrej kinowej roboty. A miejscami zdarzają mu się i tu przebłyski geniuszu (np. moment, w którym w strugach deszczu mąż patrzy na żonę i milcząco ją pociesza - na palca jednej ręki mogę policzyć reżyserów, którzy bez słów potrafią uchwycić tak ulotne chwile intymności). Jednak za dużo jest tu konkretów jeśli chodzi o postać Michaela, a przez to bardzo trywializuje się akt pierwszy, który pod wpływem wykonanej analizy i ujawnionych traum może jest bardziej zrozumiały, ale jednocześnie traci tę moc emocjonalnego rażenia.
Pomimo więc, że ostatecznie oceniam film bardzo wysoko, to jednak z kina wyszedłem lekko zawiedziony.
Ocena: 8
Komentarze
Prześlij komentarz