Isle of Dogs (2018)
Animowane "The best of..." Wesa Andersona. Dla wielu osób może to być powód do kwękania, że wtórne, że reżyser zjada własny ogon i że kiedy robił to po raz pierwszy, było to świeższe i zabawniejsze. Cóż, mnie to, co zaprezentował Anderson w tym filmie podobało się, i to bardzo.
"Wyspa psów" sprawdza się m.in. dlatego, że naprawdę jest to zestaw wszystkich ulubionych chwytów narracyjnych i realizacyjnych reżysera, tyle tylko, że zaprezentowanych w formie animowanej. Ta "drobnostka" czyni z filmu rzecz przeuroczą. Podobało mi się to, jak wyglądają psy. Są rozkoszne w każdym swoim wydaniu. Podobało mi się, jak reżyser świadomie bawi się zestawem bohaterów, który "przetłumaczył" na psi. Pokochałem to, w jaki sposób prowadzi narrację: rozbicie na części, rozbicie językowe, korzystanie z haiku, łączenie obrazów i wypowiadanych słów w jedną całość. Rozkoszowałem się też cudownymi dialogami, różnymi manieryzmami i ekscentryzmami.
A wisienką na torcie jest muzyka Desplata. Nie wiem co Wes Anderson robi, ale za każdym razem, kiedy pracuje z kompozytorem, sprawia, że ten zaskakuje mnie ścieżką muzyczną, której w ogóle bym się po nim nie spodziewał. Tak było w "Moonrise Kingdom", w którym to soundtracku pozostaję zakochany do dziś. Tak jest i w "Wyspie psów", gdzie muzyka wynosi obrazy na zupełnie nowy poziom percepcji.
Najnowsze dzieło Andersona dla mnie było czystą rozkoszą. To kino zabawne, mądre i zwyczajnie urocze.
Ocena: 9
"Wyspa psów" sprawdza się m.in. dlatego, że naprawdę jest to zestaw wszystkich ulubionych chwytów narracyjnych i realizacyjnych reżysera, tyle tylko, że zaprezentowanych w formie animowanej. Ta "drobnostka" czyni z filmu rzecz przeuroczą. Podobało mi się to, jak wyglądają psy. Są rozkoszne w każdym swoim wydaniu. Podobało mi się, jak reżyser świadomie bawi się zestawem bohaterów, który "przetłumaczył" na psi. Pokochałem to, w jaki sposób prowadzi narrację: rozbicie na części, rozbicie językowe, korzystanie z haiku, łączenie obrazów i wypowiadanych słów w jedną całość. Rozkoszowałem się też cudownymi dialogami, różnymi manieryzmami i ekscentryzmami.
A wisienką na torcie jest muzyka Desplata. Nie wiem co Wes Anderson robi, ale za każdym razem, kiedy pracuje z kompozytorem, sprawia, że ten zaskakuje mnie ścieżką muzyczną, której w ogóle bym się po nim nie spodziewał. Tak było w "Moonrise Kingdom", w którym to soundtracku pozostaję zakochany do dziś. Tak jest i w "Wyspie psów", gdzie muzyka wynosi obrazy na zupełnie nowy poziom percepcji.
Najnowsze dzieło Andersona dla mnie było czystą rozkoszą. To kino zabawne, mądre i zwyczajnie urocze.
Ocena: 9
Komentarze
Prześlij komentarz