The Hurricane Heist (2018)
Dawno, dawno temu Rob Cohen nakręcił skromny, prosty film sensacyjny z szybkimi samochodami w roli głównej. Jego "Szybcy i wściekli" nie przypominają jednak tego, czym ta seria stała się w ostatnich latach. Cykl jest obecnie jedną z najbardziej dochodowych marek na świecie. Główna linia narracyjna ma się jednak wkrótce zakończyć. Dziesiąta część ma być (przynajmniej według obecnych planów) ostatnią. Mam wrażenie, że Cohen bardzo chciałby ją nakręcić. Byłoby to symboliczne zamknięcie koła: od niego wszystko się zaczęło, na nim się zakończy. Aby jednak mógł dostać angaż, musi najpierw udowodnić, że dobrze czuje się w oparach absurdu, w jakie spowity został cykl "Szybcy i wściekli". "Huragan" to jego praca domowa - dowód, że napakowanie nieprawdopodobnych pomysłów w prostej jak cep historii napadu na skarbiec nie jest mu obce.
Oto podczas huraganu stulecia dochodzi do napadu na skarbiec, w którym przechowywane i niszczone są banknoty wycofane z użycia. Złodzieje chcą zdobyć bajońską fortunę w wysokości 600 milionów dolarów. Szajka to barwny zestaw sensacyjnych stereotypów, od wytatuowanych perwersyjnych hakerów, przez prostych ziomali z Alabamy, po sfrustrowanych pracowników rządowych. Druga strona barykady też wygląda jak wyjęta z podręcznika heist movies: dwóch braci, którzy przez lata się do siebie nie odzywali (jeden z nich jest oczywiście alkoholikiem) i okryta hańbą agentka federalna. Ich walka o zgromadzoną w skarbcu fortunę toczyć się będzie na tle widowiskowej destrukcji, której dostarczać będzie wspomniany wcześniej huragan.
Całość jest festiwalem kiczu i nieprawdopodobnych pomysłów (te zaczynają się już tak naprawdę na poziomie castingu - dwóch braci, rodowitych mieszkańców Alabamy, grają bowiem Anglik Toby Kebbell i Australijczyk Ryan Kwanten). To obraz, który w ogóle nie powinien trafić do kin. Jego idiotyczność na dużym ekranie przeszkadza, podczas gdy w domowych pieleszach bawiłby o wiele bardziej.
"Huragan" udowadnia też, że budżet ma znaczenie, jeśli chodzi o spektakularne widowiska absurdu. Efekty specjalne wyglądają biednie, więc nie wywołują reakcji podobnej do tej, jaką udaje się wzbudzić w widzach twórcom "Szybkich i wściekłych". Jednak Cohen pokazał, że dobrze czuje się w tego typu produkcjach. Nie zdziwię się więc, jeśli otrzyma angaż do wyreżyserowania "F&F 10".
Ocena: 5
Oto podczas huraganu stulecia dochodzi do napadu na skarbiec, w którym przechowywane i niszczone są banknoty wycofane z użycia. Złodzieje chcą zdobyć bajońską fortunę w wysokości 600 milionów dolarów. Szajka to barwny zestaw sensacyjnych stereotypów, od wytatuowanych perwersyjnych hakerów, przez prostych ziomali z Alabamy, po sfrustrowanych pracowników rządowych. Druga strona barykady też wygląda jak wyjęta z podręcznika heist movies: dwóch braci, którzy przez lata się do siebie nie odzywali (jeden z nich jest oczywiście alkoholikiem) i okryta hańbą agentka federalna. Ich walka o zgromadzoną w skarbcu fortunę toczyć się będzie na tle widowiskowej destrukcji, której dostarczać będzie wspomniany wcześniej huragan.
Całość jest festiwalem kiczu i nieprawdopodobnych pomysłów (te zaczynają się już tak naprawdę na poziomie castingu - dwóch braci, rodowitych mieszkańców Alabamy, grają bowiem Anglik Toby Kebbell i Australijczyk Ryan Kwanten). To obraz, który w ogóle nie powinien trafić do kin. Jego idiotyczność na dużym ekranie przeszkadza, podczas gdy w domowych pieleszach bawiłby o wiele bardziej.
"Huragan" udowadnia też, że budżet ma znaczenie, jeśli chodzi o spektakularne widowiska absurdu. Efekty specjalne wyglądają biednie, więc nie wywołują reakcji podobnej do tej, jaką udaje się wzbudzić w widzach twórcom "Szybkich i wściekłych". Jednak Cohen pokazał, że dobrze czuje się w tego typu produkcjach. Nie zdziwię się więc, jeśli otrzyma angaż do wyreżyserowania "F&F 10".
Ocena: 5
Komentarze
Prześlij komentarz