Vadelmavenepakolainen (2014)
Na Skandynawach można polegać. Nikt inny nie potrafi tak dobrze opowiadać o depresji i paradoksalnych efektach traumy.
Mikko Virtanen to mężczyzna, który sam o sobie mówi, że jest Szwedem uwięzionym w ciele Fina. Odrzuca wszystko, co fińskie i dla spełnienia swego marzenia zostania prawdziwym Szwedem jest w stanie nawet umrzeć (jeśli tylko oznaczałoby, że będzie pochowany jako Szwed na szwedzkim cmentarzu, obok szwedzkiego kościółka, pełnego Szwedów z ich szwedzkimi, dorastającymi w bezpieczeństwie gwarantowanym przez opiekuńcze państwo, dziećmi). Jednak za tą obsesją kryje się przerażony mały chłopie i ból po stracie, której nic nie było w stanie ukoić. Aby się przed tym cierpieniem obronić, system psychiczny Mikki "zawiesił" się na ostatniej chwili, kiedy czuł prawdziwe szczęście - a były to właśnie wakacje w Szwecji z rodzicami.
"Emigrant z żelkowej malinowej łódki" to również opowieść o tym, że desperackie pragnienie czegoś czyni z nas ślepców na prawdziwe szczęście, której jest tuż pod nosem. Ale i tu twórcy nie rezygnują z prezentacji paradoksów. Jak bowiem udowadniają nie tylko na przykładzie Mikki ale też innych bohaterów filmu, aby znaleźć to, co naprawdę da nam szczęście, trzeba podążać za naszymi obsesjami. Mikko nie poznałby Marii, gdyby nie jego decyzja, by przyjąć tożsamość Szweda o skłonnościach samobójczych. Maria nie odkryłaby wartości Mikki, gdyby nie jej związek z Rille'em. Lotta nie odnalazłaby miłości, gdyby lęk przed samotnością nie pchnął ją najpierw w próbę realizacji planu małżeństwa z rozsądku z Mikkiem.
Mądrość obserwacji i przesłania twórcy pokryli ciepłym humorem, w którym beztrosko śmieją się ze stereotypowych cech przypisywanych Szwedom i Finom. Czyni to z "Emigranta z żelkowej malinowej łódki" bardzo sympatyczne, urocze i zabawne kino.
Ocena: 7
Mikko Virtanen to mężczyzna, który sam o sobie mówi, że jest Szwedem uwięzionym w ciele Fina. Odrzuca wszystko, co fińskie i dla spełnienia swego marzenia zostania prawdziwym Szwedem jest w stanie nawet umrzeć (jeśli tylko oznaczałoby, że będzie pochowany jako Szwed na szwedzkim cmentarzu, obok szwedzkiego kościółka, pełnego Szwedów z ich szwedzkimi, dorastającymi w bezpieczeństwie gwarantowanym przez opiekuńcze państwo, dziećmi). Jednak za tą obsesją kryje się przerażony mały chłopie i ból po stracie, której nic nie było w stanie ukoić. Aby się przed tym cierpieniem obronić, system psychiczny Mikki "zawiesił" się na ostatniej chwili, kiedy czuł prawdziwe szczęście - a były to właśnie wakacje w Szwecji z rodzicami.
"Emigrant z żelkowej malinowej łódki" to również opowieść o tym, że desperackie pragnienie czegoś czyni z nas ślepców na prawdziwe szczęście, której jest tuż pod nosem. Ale i tu twórcy nie rezygnują z prezentacji paradoksów. Jak bowiem udowadniają nie tylko na przykładzie Mikki ale też innych bohaterów filmu, aby znaleźć to, co naprawdę da nam szczęście, trzeba podążać za naszymi obsesjami. Mikko nie poznałby Marii, gdyby nie jego decyzja, by przyjąć tożsamość Szweda o skłonnościach samobójczych. Maria nie odkryłaby wartości Mikki, gdyby nie jej związek z Rille'em. Lotta nie odnalazłaby miłości, gdyby lęk przed samotnością nie pchnął ją najpierw w próbę realizacji planu małżeństwa z rozsądku z Mikkiem.
Mądrość obserwacji i przesłania twórcy pokryli ciepłym humorem, w którym beztrosko śmieją się ze stereotypowych cech przypisywanych Szwedom i Finom. Czyni to z "Emigranta z żelkowej malinowej łódki" bardzo sympatyczne, urocze i zabawne kino.
Ocena: 7
Komentarze
Prześlij komentarz