All the Way (2016)
Ciekawa historia, interesująca postać, miejscami świetne dialogi. A jednak Jay Roach nie potrafił przekonać mnie do tego filmu. Przeszkadzała mi przede wszystkim gra Bryana Cranstona. Widać, że bardzo wczuł się w rolę. Jak dla mnie aż za bardzo. Jego manieryzmy (w szczególności to, jak pracuje szczęką) nie pomagały mi zauważyć Johnsona. Ja widziałem tylko aktora, który usilnie się stara być kimś innym. Paradoksalnie jednak, gdybym zobaczył tak grającego Cranstona w teatrze, byłbym zapewne jego kreacją zachwycony.
Co nie powinno mnie dziwić. "Do końca" jest w końcu adaptacją sztuki teatralnej, w której Cranston grał tę samą postać. Niestety po raz kolejny przekonałem się, że to, co sprawdza się na deskach sceny, na ekranowym płótnie wypada fałszywie. Przeszkadzały mi też scenicznie deklamowane dialogi Cranstona. Wielokrotnie podczas filmu łapałem się na tym, że traciłem zainteresowanie historią (która przecież była ciekawa - to, jak Johnson rozgrywał politycznych sojuszników i rywali, jak wyszedł z cienia bardziej charyzmatycznych polityków i dokonał rzeczy, które tamci tylko obiecywali, jest przecież fascynujące). Technika prezentowana przez aktora przyćmiewała wszystko inne.
Na tle tej gigantycznej kreacji Cranstona skromniejsze role spodobały mi się bardziej: Mackie jako Martin Luther King czy Whitford jako senator Humphrey. A ni jeden ani drugi nie jest w tym filmie tytanem aktorstwa, ale łatwiej przychodziło mi zainteresować się granymi przez nich postaciami i z większą uwagą śledziłem ich walkę o ideały.
Ocena: 5
Co nie powinno mnie dziwić. "Do końca" jest w końcu adaptacją sztuki teatralnej, w której Cranston grał tę samą postać. Niestety po raz kolejny przekonałem się, że to, co sprawdza się na deskach sceny, na ekranowym płótnie wypada fałszywie. Przeszkadzały mi też scenicznie deklamowane dialogi Cranstona. Wielokrotnie podczas filmu łapałem się na tym, że traciłem zainteresowanie historią (która przecież była ciekawa - to, jak Johnson rozgrywał politycznych sojuszników i rywali, jak wyszedł z cienia bardziej charyzmatycznych polityków i dokonał rzeczy, które tamci tylko obiecywali, jest przecież fascynujące). Technika prezentowana przez aktora przyćmiewała wszystko inne.
Na tle tej gigantycznej kreacji Cranstona skromniejsze role spodobały mi się bardziej: Mackie jako Martin Luther King czy Whitford jako senator Humphrey. A ni jeden ani drugi nie jest w tym filmie tytanem aktorstwa, ale łatwiej przychodziło mi zainteresować się granymi przez nich postaciami i z większą uwagą śledziłem ich walkę o ideały.
Ocena: 5
Komentarze
Prześlij komentarz