Mario (2018)
Na pierwszy rzut oka wydaje się, że "Mario" jest
typowym gejowskim melodramatem, dla którego sport jest tylko wygodnym tłem,
stanowiąc symboliczną kwintesencję wrogiego środowiska pełnego przeszkód sprawiających, że
młodzi kochankowie nie mogą być razem. Na szczęście Marcel Gisler postanowił
pójść trochę inną drogą. Piłka nożna nie jest dla niego pretekstem do
opowiadania, jak to biedni geje nie mogą być sobą. W "Mario" sport
jest także bohaterem.
To sprawia, że historia miłości Mario i Leona uległa
transformacji przez prosty zabieg zmiany akcentów. Nagle film stał się
opowieścią o determinacji, o priorytetach i cenie, jaką jest się gotowym
zapłacić, by dojść do celu, jakim żyło się całe życie. "Mario"
nabiera rumieńców w momencie, w którym okazuje się, że ktoś z drużyny wie o
romansie chłopaków i zaczyna robić im czarny PR. Reżyser świetnie oddał klaustrofobiczną
atmosferę, w której każda decyzja oznacza porażkę. Jeśli Mario i Leon będą iść
w zaparte i udawać, że nic ich nie łączy, ich miłość na tym ucierpi, prawdopodobnie
ulegnie zniszczeniu. Jeśli jednak dokonaliby publicznego coming outu, to
straciliby szansę na karierę, której poświęcili wszystko. Czy można być
szczęśliwym, kiedy odrzuciło się to, na co pracowało się przez całe życie? Czy
jest się na tyle twardym, by trwać w kłamstwie, jeśli w zamian znajdzie się w
blasku sławy?
Oglądając "Mario" pomyślałem, że właśnie w ten
sposób powinno się kręcić biografie znanych ludzi - unaocznić cenę, jaką się za
sławę płaci, determinację i siłę charakteru, by mimo wszystkich innych pragnień
i pokus zaciskać zęby i ustaloną cenę płacić.
Ocena: 6
Komentarze
Prześlij komentarz