Megan Leavey (2017)
Rzemiosło filmowe pozbawione iskry artystycznej inwencji. Film jest poprawną, ale też bardzo toporną opowieścią o wojnie. Od innych podobnych tematycznie obrazów różni się tym, że opowiada o kobiecie opiekującej się psem wykorzystywanym do wywęszania ładunków wybuchowych.
Kobieta, tytułowa Megan Leavey, pokazana została jako osoba pozbawiona korzeni. W mieście, którym mieszka, nie czuje się dobrze, nie potrafi zbudować sobie normalnego życia, więc zaciąga się do wojska. Reżyserka nie buduje interesującego portretu psychologicznego, nie wnika w motywację kobiety. Wszystko jest podane deklaratywnie i widz zostaje postawiony przed koniecznością uwierzenia twórcom na słowo.
Równie amebicznie wypada budowanie relacji między Megan a psem Rexem. Widzimy, że ten na początku reaguje na nią (ale też i na innych) agresją. A potem widzimy, jak między nimi narodziła się więź. Proces budowania zaufania nie jest przedstawiony wiarygodnie. Jest kilka szybkich scenek, po których znów widz zostaje postawiony pod ścianą - ma uwierzyć i tyle.
Reszta filmu wygląda podobnie: wojna, uraz, PTSD. Reżyserka gładko przechodzi od jednego punktu do kolejnego licząc, że obecność psa wystarczy, by zmiękczyć serce widza. I do pewnego stopnia to działa. Gdyby nie było Rexa, zapewne postawiłbym filmowi niższą ocenę. Scena ich ponownego spotkania choć do bólu naiwna, mimo to i tak wywołuje wzruszenie.
Ocena: 5
Kobieta, tytułowa Megan Leavey, pokazana została jako osoba pozbawiona korzeni. W mieście, którym mieszka, nie czuje się dobrze, nie potrafi zbudować sobie normalnego życia, więc zaciąga się do wojska. Reżyserka nie buduje interesującego portretu psychologicznego, nie wnika w motywację kobiety. Wszystko jest podane deklaratywnie i widz zostaje postawiony przed koniecznością uwierzenia twórcom na słowo.
Równie amebicznie wypada budowanie relacji między Megan a psem Rexem. Widzimy, że ten na początku reaguje na nią (ale też i na innych) agresją. A potem widzimy, jak między nimi narodziła się więź. Proces budowania zaufania nie jest przedstawiony wiarygodnie. Jest kilka szybkich scenek, po których znów widz zostaje postawiony pod ścianą - ma uwierzyć i tyle.
Reszta filmu wygląda podobnie: wojna, uraz, PTSD. Reżyserka gładko przechodzi od jednego punktu do kolejnego licząc, że obecność psa wystarczy, by zmiękczyć serce widza. I do pewnego stopnia to działa. Gdyby nie było Rexa, zapewne postawiłbym filmowi niższą ocenę. Scena ich ponownego spotkania choć do bólu naiwna, mimo to i tak wywołuje wzruszenie.
Ocena: 5
Komentarze
Prześlij komentarz