The Hollars (2016)
Zanim John Krasinski nakręcił "Ciche miejsce", szlifował swoje reżyserskie umiejętności w kinie niezależnym. "Hollarsowie" to jeden z jego obrazów z tego okresu. I jest to rzecz do bólu schematyczna, a miejscami wręcz przesadnie kurczowo trzymająca się kanonu gatunkowego.
Bohaterami są więc członkowie jednej rodziny. Są zwyczajni, ale zarazem sposób ich prezentacji sprawia, że zmieniają się w ekscentryków i dziwaków. Najwyraźniej widać to w postaci Rona Hollara, który rozwiódł się ze swoją żoną, a teraz tego żałuje, co prowadzi do takich sytuacji, jak szpiegowanie żony przez lornetkę, "porywanie" dzieci i włamywanie się do domu. Jest też pielęgniarz, którego zazdrość wobec byłego chłopaka swojej żony pcha do dziwacznych form zachowania.
Oczywiście, jak w każdym szanującym się niezależnym filmie amerykańskim, musi być poruszony temat śmierci. Dla twórców tego nurtu tylko ona stanowi punkt odniesienia, nadając życiu sens, pozwalając bohaterom odkryć szczęście, wartość związku, znaleźć cel swojej egzystencji.
Krasinski jest jednak wdzięcznym bajarzem. Mimo że jego film pozbawiony jest chociażby krzty oryginalności, a miejscami sprawia wrażenie, jakby stanowił pastisz gatunku, to jednak jest on zaskakująco przyjemny w oglądaniu. Bohaterowie są sympatyczni, a cała obsada sprawdza się doskonale. Najjaśniej świeci Margo Martindale, ale wynika to po części z tego, że to właśnie jej przypadła rola z najciekawszymi emocjonalnie scenami.
"Hollarsowie" pokazują, że Krasinski ma warsztat i widzę. Musi jednak przestać kurczowo trzymać się form gatunkowych i skoczyć na głęboką wodę artystycznej swobody.
Ocena: 6
Bohaterami są więc członkowie jednej rodziny. Są zwyczajni, ale zarazem sposób ich prezentacji sprawia, że zmieniają się w ekscentryków i dziwaków. Najwyraźniej widać to w postaci Rona Hollara, który rozwiódł się ze swoją żoną, a teraz tego żałuje, co prowadzi do takich sytuacji, jak szpiegowanie żony przez lornetkę, "porywanie" dzieci i włamywanie się do domu. Jest też pielęgniarz, którego zazdrość wobec byłego chłopaka swojej żony pcha do dziwacznych form zachowania.
Oczywiście, jak w każdym szanującym się niezależnym filmie amerykańskim, musi być poruszony temat śmierci. Dla twórców tego nurtu tylko ona stanowi punkt odniesienia, nadając życiu sens, pozwalając bohaterom odkryć szczęście, wartość związku, znaleźć cel swojej egzystencji.
Krasinski jest jednak wdzięcznym bajarzem. Mimo że jego film pozbawiony jest chociażby krzty oryginalności, a miejscami sprawia wrażenie, jakby stanowił pastisz gatunku, to jednak jest on zaskakująco przyjemny w oglądaniu. Bohaterowie są sympatyczni, a cała obsada sprawdza się doskonale. Najjaśniej świeci Margo Martindale, ale wynika to po części z tego, że to właśnie jej przypadła rola z najciekawszymi emocjonalnie scenami.
"Hollarsowie" pokazują, że Krasinski ma warsztat i widzę. Musi jednak przestać kurczowo trzymać się form gatunkowych i skoczyć na głęboką wodę artystycznej swobody.
Ocena: 6
Komentarze
Prześlij komentarz