Tully (2018)

SPOILER

Spodobał mi się ten film. I to pomimo tego, że jest to trzeci z rzędu obraz korzystający z tego samego chwytu narracyjnego. W przeciwieństwie jednak do Polańskiego, tu ma on ręce i nogi. "Tully" pokazuje, że zaburzenie psychiczne nie jest czymś jednoznacznym, czasem jest naturalnym procesem radzenia sobie z ekstremalną sytuacją, która nas przerasta. Temat fugi dysocjacyjnej wykorzystany jest tu, by pokazać kryzys egzystencjalny.



Oto bowiem główna bohaterka spodziewa się trzeciego dziecka, jest fizycznie i psychicznie wykończona. Jedną z moich ulubionych scen w "Tully" jest sekwencja montażowa, która pokazuje codzienność bohaterki składającej się wyłącznie z opieki nad dziećmi i noworodkiem. Jest to bardzo zabawny moment, ale zarazem bardzo dołujący. Świadomość tak zawężonej egzystencji staje się nie do zniesienia, kiedy widzi się wokół ludzi w podobnych sytuacjach, którzy jednak z jakiegoś powodu radzą sobie lepiej. Jak choćby bratowa, która chcąc wykazać się wyrozumiałością rzuca komentarz, jak to w dziewiątym miesiącu ciąży z trudem zbierała się do siłowni (aż czuć, jak grana przez Theron postać chce w tym momencie ją udusić). Albo młoda dziewczyna, która bez problemu wymija biegnącą bohaterkę, która z trudem utrzymuje mozolne tempo na leśnej ścieżce. Albo kiedy spotyka swoją miłość sprzed lat i kobieta wygląda równie kwitnąco co kiedyś, podczas gdy bohaterka czuje się zniszczona przez życie.

Nie trzeba być matką tuż po narodzinach trzeciego dziecka, by zrozumieć, co siedzi w głowie bohaterki. Jej wątpliwości, jej zmęczenie, jej rozczarowanie są przecież doświadczeniem całego pokolenia. Jak również jej ślepota na drobne przyjemności, radości i chwile szczęścia. Bo "Tully" jest również przypowieścią o tym, jak łatwo przychodzi nam ignorować to, co w naszym życiu jest wspaniałego, kiedy są to elementy rutyny i codzienności. Jest w naszą naturę wpisane oczekiwanie od chwil szczęścia intensywności, która z życiem codziennym niewiele ma wspólnego. Dopiero w ekstremalnej sytuacji możemy na nowo odkryć te skarby i ochronić to wszystko, co jeszcze chwilę wcześniej wydawało się zagrożone bezpowrotną utratą.

Jednak "Tully" jest też dzieckiem swojej epoki. To, co pokazują twórcy, byłoby niezrozumiałe dla ludzi urodzonych jeszcze parę pokoleń wcześniej. "Tully" to bowiem kwintesencja indywidualizmu i egzystencjalnego egocentryzmu. Twórcy mówią o subiektywnym doświadczeniu, o jednostkowych potrzebach, o kryzysie, który nadciąga, kiedy stajemy się świadomi, że przedkładamy cudze pragnienia nad własne. Na pierwszy rzut oka owo indywidualne podejście do świata jest tu afirmowane, chociażby przez przyjęcie skrajnie subiektywnej perspektywy narracyjnej. Ale jest w tym też sporo goryczy. W świecie prezentowanym w "Tully" nie ma miejsce dla drugiej osoby, dla grupowego wsparcia (choć przecież jakieś formy tego próbują podjąć i brat sugerujący nocną nianię, i mąż, który co jakiś czas pyta się bohaterki, czy wszystko jest w porządku). Doszliśmy do takiej sytuacji, w której sami dla siebie w procesie zaburzeń dysocjacyjnych musimy stać się inną osobą, by zyskać wsparcie, które kiedyś było nam dane przez rzeczywiste inne osoby.

"Tully" to mądre kino i świetnie opowiedziana historia. Niestety ma też w sobie zbyt dużo schematyczności typowej dla amerykańskiego kina niezależnego.

Pomimo całej sympatii do Marka Duplassa, nie podobał mi się on w tym filmie. Miałem wrażenie, że gra tu tę samą postać, co w "Creep".

Ocena: 7

Komentarze

Chętnie czytane

Whiplash (2014)

The Revenant (2015)

En kort en lang (2001)

Dheepan (2015)