Esteros (2016)
To musi być jakaś kulturowa rzecz. Jeśli bowiem chodzi o filmy z Ameryki Łacińskiej poruszające tematykę lgbt, to w trzech na cztery przypadkach będzie to opowieść o przyjaciołach, między którymi zaiskrzyło. Szczegóły bywają różne. Czasem są to przyjaciele z dzieciństwa, którzy po latach znów na siebie wpadają i okazuje się, że to, co między nimi istnieje, nie jest po prostu przyjaźnią. Czasem jeden jest gejem, a drugi wydaje się być hetero, ale i tak czują do siebie miętę. Czasami rozbudzone miłosne uczucia rozkwitają, innym razem prowadzą do ostatecznego rozstania. Zawsze jest jednak zmysłowo, sceny przepełnione są emocjonalną wrażliwością. I niemal zawsze akcja rozgrywa się w upalnych okolicznościach natury.
"Esteros" idealnie wpisuje się w ten rodzaj kina z Ameryki Łacińskiej. W tym przypadku mamy do czynienia z historią dwóch chłopaków, którzy jako dzieci byli nierozłączni. U progu dorosłości łącząca ich więź nabrała seksualnego aspektu. Ale zanim cokolwiek poważnego mogło między nimi powstać, zostali rozdzieleni. Jero pozostał w Argentynie, podczas gdy Mati wyjechał z rodzicami do Brazylii. Po latach przypadek sprawił, że znów się spotkali. Mati ma teraz dziewczynę. Kolejną, bo z "jakiegoś" powodu nie potrafi w pełni zaangażować się w związek. Jero obecnie nie ma chłopaka, bo z "jakiegoś" powodu wszystkie jego związki, choć świetnie się zaczynają, szybko się wypalają. Ten powód stanie się oczywisty, kiedy dwójka wybierze się na tytułowe rozlewiska, gdzie spędzili najszczęśliwsze chwile dzieciństwa.
"Esteros" nie grzeszy oryginalnością, ale i tak przyjemnie się film oglądało, bo to, co najważniejsze reżyserowi wyszło całkiem nieźle. Ignacio Rogers i Esteban Masturini tworzą piękną ekranową parę, a Papu Curotto i operator Eric Elizondo doskonale wiedzieli, jak ich najkorzystniej pokazać. Podobało mi się, jak drobnostkami budowali pełen zmysłowości klimat (jak choćby scena, w której kamera się zatrzymuje, a bohaterowie idą dalej i widać ich niewyraźne sylwetki, między krzakami, jak przygotowują łódkę do wypłynięcia).
Odnoszę jednak wrażenie, że już sami twórcy kina lgbt w Ameryce Południowej są zmęczeni schematem, z którego wciąż korzystają. Dlatego też relacja między dwójką bohaterów rozwija się trochę za szybko jak na mój gust, a już w wątku Matiego i jego dziewczyny ewidentnie zabrakło co najmniej dwóch scen, które emocjonalnie rozbudowałyby i domknęły tę część fabuły. Jakby wszystko było tak oczywiste, że po prostu nikomu nie chciało się tego porządnie pokazać. Zapewne dlatego najbardziej podobały mi się nie te sceny, kiedy Mati i Jero się do siebie zbliżają, a te, kiedy nie są ze sobą zsynchronizowani, kiedy pragnienie zbliżenia walczy ze potrzebą zachowania status quo, kiedy lęk przed skokiem w nieznane przewyższa pragnienie spełnienia. W tych momentach film wydał mi się najbardziej szczery, a przez to interesujący.
Ocena: 6
"Esteros" idealnie wpisuje się w ten rodzaj kina z Ameryki Łacińskiej. W tym przypadku mamy do czynienia z historią dwóch chłopaków, którzy jako dzieci byli nierozłączni. U progu dorosłości łącząca ich więź nabrała seksualnego aspektu. Ale zanim cokolwiek poważnego mogło między nimi powstać, zostali rozdzieleni. Jero pozostał w Argentynie, podczas gdy Mati wyjechał z rodzicami do Brazylii. Po latach przypadek sprawił, że znów się spotkali. Mati ma teraz dziewczynę. Kolejną, bo z "jakiegoś" powodu nie potrafi w pełni zaangażować się w związek. Jero obecnie nie ma chłopaka, bo z "jakiegoś" powodu wszystkie jego związki, choć świetnie się zaczynają, szybko się wypalają. Ten powód stanie się oczywisty, kiedy dwójka wybierze się na tytułowe rozlewiska, gdzie spędzili najszczęśliwsze chwile dzieciństwa.
"Esteros" nie grzeszy oryginalnością, ale i tak przyjemnie się film oglądało, bo to, co najważniejsze reżyserowi wyszło całkiem nieźle. Ignacio Rogers i Esteban Masturini tworzą piękną ekranową parę, a Papu Curotto i operator Eric Elizondo doskonale wiedzieli, jak ich najkorzystniej pokazać. Podobało mi się, jak drobnostkami budowali pełen zmysłowości klimat (jak choćby scena, w której kamera się zatrzymuje, a bohaterowie idą dalej i widać ich niewyraźne sylwetki, między krzakami, jak przygotowują łódkę do wypłynięcia).
Odnoszę jednak wrażenie, że już sami twórcy kina lgbt w Ameryce Południowej są zmęczeni schematem, z którego wciąż korzystają. Dlatego też relacja między dwójką bohaterów rozwija się trochę za szybko jak na mój gust, a już w wątku Matiego i jego dziewczyny ewidentnie zabrakło co najmniej dwóch scen, które emocjonalnie rozbudowałyby i domknęły tę część fabuły. Jakby wszystko było tak oczywiste, że po prostu nikomu nie chciało się tego porządnie pokazać. Zapewne dlatego najbardziej podobały mi się nie te sceny, kiedy Mati i Jero się do siebie zbliżają, a te, kiedy nie są ze sobą zsynchronizowani, kiedy pragnienie zbliżenia walczy ze potrzebą zachowania status quo, kiedy lęk przed skokiem w nieznane przewyższa pragnienie spełnienia. W tych momentach film wydał mi się najbardziej szczery, a przez to interesujący.
Ocena: 6
Komentarze
Prześlij komentarz