Trumbo (2015)
Dobrze zrobiłem oglądając najpierw "Do końca", a dopiero potem wcześniejszy film "Trumbo". Dzięki temu zła opinia, jaką miałem o współpracy Jaya Roacha z Bryanem Cranstonem, została zatarta. "Trumbo" to solidna filmowa robota. Dobrze nakręcona, bardzo dobrze zagrana i opowiadająca ciekawą historię. Jedyny zarzut, jaki mam, to ten, że nie jest to do końca biografia Daltona Trumbo. Jego postać nie otrzymuje pogłębionego portretu psychologicznego, a wydarzenia z jego życia dzieją się trochę obok niego samego.
"Trumbo" sprawdza się za to jako opowieść o konkretnym środowisku w konkretnej sytuacji politycznej. I co ważne, pozostaje opowieścią aktualną i dziś. Roach za pośrednictwem postaci Trumbo stawia pytania o to, jak daleko można się posunąć w walce o wolność. Polowanie na czarownice, jaki urządzono po zakończeniu II wojny światowej, kwestionuje bowiem ideały, które ponoć stanowią fundament Stanów Zjednoczonych (mechanizm podobny do tego, jaki wprowadzono w życie po 11 września). Wolność słowa i poglądów politycznych zostaje zawieszona, kiedy są one sprzeczne z linią polityczną Waszyngtonu. Przerażająca surowość czarno-białego podziału każe ludzi nie za to, co rzeczywiście czynią, ale za to, w co wierzą. Naiwność amerykańskich komunistów jest szokująca. Ale amerykańska konstytucja nie zabrania być naiwnym i ślepym na prawdę.
Jednak Roach dość zgrabnie pomija temat politycznych sympatii bohaterów. Z punktu widzenia Polaka, który komunizm kojarzy jednak inaczej, hasła głoszone przez lewicowych bohaterów filmu wypadają rozczulająco, jakby to były dzieci bawiące się w piaskownicy w aktywistów. Dla filmu nie ma to jednak większego znaczenia, bo "Trumbo" to opowieść o wartościach definiujących państwo i mechanizmach, które w imię tych wartości wprowadzane są w życie. Trumbo staje się bohaterem walki o wolność, nie przez fakt słuszności swoich poglądów, lecz przez fakt niesłuszności zacietrzewienia tych, którzy mają się za patriotów i za sprawą ich makiawelicznych metod, co najlepiej naświetla moja ulubiona scena filmu, w której dziennikarka grozi szefowi studia filmowego, że zaatakuje jego i innych właścicieli wielkich wytwórni bezpośrednio, podkreślając ich semickie pochodzenie (amerykańskie społeczeństwo było w tamtym okresie mocno antysemickie, czego II wojna światowa wcale nie zmieniła).
"Trumbo" to kino dające do myślenia. A przy okazji bardzo dobrze zrealizowane. Być może jest to nawet najlepszy obraz w reżyserskim dorobku Roacha.
Ocena: 7
"Trumbo" sprawdza się za to jako opowieść o konkretnym środowisku w konkretnej sytuacji politycznej. I co ważne, pozostaje opowieścią aktualną i dziś. Roach za pośrednictwem postaci Trumbo stawia pytania o to, jak daleko można się posunąć w walce o wolność. Polowanie na czarownice, jaki urządzono po zakończeniu II wojny światowej, kwestionuje bowiem ideały, które ponoć stanowią fundament Stanów Zjednoczonych (mechanizm podobny do tego, jaki wprowadzono w życie po 11 września). Wolność słowa i poglądów politycznych zostaje zawieszona, kiedy są one sprzeczne z linią polityczną Waszyngtonu. Przerażająca surowość czarno-białego podziału każe ludzi nie za to, co rzeczywiście czynią, ale za to, w co wierzą. Naiwność amerykańskich komunistów jest szokująca. Ale amerykańska konstytucja nie zabrania być naiwnym i ślepym na prawdę.
Jednak Roach dość zgrabnie pomija temat politycznych sympatii bohaterów. Z punktu widzenia Polaka, który komunizm kojarzy jednak inaczej, hasła głoszone przez lewicowych bohaterów filmu wypadają rozczulająco, jakby to były dzieci bawiące się w piaskownicy w aktywistów. Dla filmu nie ma to jednak większego znaczenia, bo "Trumbo" to opowieść o wartościach definiujących państwo i mechanizmach, które w imię tych wartości wprowadzane są w życie. Trumbo staje się bohaterem walki o wolność, nie przez fakt słuszności swoich poglądów, lecz przez fakt niesłuszności zacietrzewienia tych, którzy mają się za patriotów i za sprawą ich makiawelicznych metod, co najlepiej naświetla moja ulubiona scena filmu, w której dziennikarka grozi szefowi studia filmowego, że zaatakuje jego i innych właścicieli wielkich wytwórni bezpośrednio, podkreślając ich semickie pochodzenie (amerykańskie społeczeństwo było w tamtym okresie mocno antysemickie, czego II wojna światowa wcale nie zmieniła).
"Trumbo" to kino dające do myślenia. A przy okazji bardzo dobrze zrealizowane. Być może jest to nawet najlepszy obraz w reżyserskim dorobku Roacha.
Ocena: 7
Komentarze
Prześlij komentarz