Benzinho (2018)
"Loveling" to jeden z tych filmów, który składa się z bardzo fajnych elementów, ale ich suma nie do końca się sprawdza. To dzieło koncepcyjnie bardzo ciekawe, próbujące uczynić zrozumiałym subiektywne doświadczenie, które jednocześni jest czymś uniwersalnym. I w znacznym stopniu twórcom się to udaje. Ale filmowi niekoniecznie to pomaga.
Choć reżyserem "Loveling" jest Gustavo Pizzi, to jednak ciałem i duszą obrazu jest Karine Teles. To ona gra (bardzo dobrze) główną rolę i jest współautorką scenariusza. I widać to w każdej scenie. Bo "Loveling" jest portretem dojrzałej kobiety. I jest to portret bardzo intymny, pokazujący dole i niedole konkretnej osoby, matki czworga dzieci, z których jedno opuszcza właśnie "gniazdo" i odlatuje bardzo daleko, żony mężczyzny o niezbyt życiowym podejściu do codzienności, siostry, kobiety-pracującej, uczennicy. Jednocześnie film jest tak zrealizowany, by każda kobieta mogła się w nim odnaleźć, przejrzeć, rozpoznać. Jak choćby w sytuacji, kiedy bohaterka zmęczona wraca wieczorem i nie może odpocząć, bo okazuje się, że męża nie ma, a jedno z dzieci właśnie gorączkuje.
W "Loveling" widzimy chaos codzienności, matczyne uczucia w pełnej krasie ich altruizmu i samolubności, drobne i poważne tragedie, krótkie chwile wytchnienia. Wszystko to jest podane w sposób przyziemny, a przez to bardzo wiarygodny. Ale od czasu do czasu pojawiają się w filmie i inne sceny, które w porównaniu do reszty wypadają dość dziwnie. Chodzi mi tu przede wszystkim o powtarzający się motyw matki i syna pływających na napompowanej dętce. Mogę go traktować wyłącznie symbolicznie, jako wyraz matczynego uczucia bohaterki do najstarszego syna, który właśnie ma opuścić dom i kraj. Trudno mi jest te sceny uznać za rzeczywistości bohaterki, ponieważ zachowanie syna w innych partiach filmu nie współgra z intymnością, jaką widać w tych sekwencjach.
Nieco z inne bajki jest też sposób operowania muzyką. W mniejszym stopniu jest to tło dla obrazów, a w większym ekspresja emocji i wewnętrznych przeżyć głównej bohaterki. Do filmu nie zawsze dobrze to pasuje, ale mnie akurat ten pomysł sam w sobie bardzo się spodobał. Próba ukazania przeżyć wewnętrznych postaci nie poprzez obrazy czy mimikę aktorów, ale przez dźwięki to rzadkość, a tu dodatkowo twórcy sprawnie się tą techniką posługują. Ale, co samo w sobie jest świetnym pomysłem, w połączeniu z innymi elementami nie daje równie świetnego efektu końcowego. Dlatego też jako całość "Loveling" to rzecz solidnie zrobiona, lecz mimo wszystko przeciętna.
Ocena: 6
Choć reżyserem "Loveling" jest Gustavo Pizzi, to jednak ciałem i duszą obrazu jest Karine Teles. To ona gra (bardzo dobrze) główną rolę i jest współautorką scenariusza. I widać to w każdej scenie. Bo "Loveling" jest portretem dojrzałej kobiety. I jest to portret bardzo intymny, pokazujący dole i niedole konkretnej osoby, matki czworga dzieci, z których jedno opuszcza właśnie "gniazdo" i odlatuje bardzo daleko, żony mężczyzny o niezbyt życiowym podejściu do codzienności, siostry, kobiety-pracującej, uczennicy. Jednocześnie film jest tak zrealizowany, by każda kobieta mogła się w nim odnaleźć, przejrzeć, rozpoznać. Jak choćby w sytuacji, kiedy bohaterka zmęczona wraca wieczorem i nie może odpocząć, bo okazuje się, że męża nie ma, a jedno z dzieci właśnie gorączkuje.
W "Loveling" widzimy chaos codzienności, matczyne uczucia w pełnej krasie ich altruizmu i samolubności, drobne i poważne tragedie, krótkie chwile wytchnienia. Wszystko to jest podane w sposób przyziemny, a przez to bardzo wiarygodny. Ale od czasu do czasu pojawiają się w filmie i inne sceny, które w porównaniu do reszty wypadają dość dziwnie. Chodzi mi tu przede wszystkim o powtarzający się motyw matki i syna pływających na napompowanej dętce. Mogę go traktować wyłącznie symbolicznie, jako wyraz matczynego uczucia bohaterki do najstarszego syna, który właśnie ma opuścić dom i kraj. Trudno mi jest te sceny uznać za rzeczywistości bohaterki, ponieważ zachowanie syna w innych partiach filmu nie współgra z intymnością, jaką widać w tych sekwencjach.
Nieco z inne bajki jest też sposób operowania muzyką. W mniejszym stopniu jest to tło dla obrazów, a w większym ekspresja emocji i wewnętrznych przeżyć głównej bohaterki. Do filmu nie zawsze dobrze to pasuje, ale mnie akurat ten pomysł sam w sobie bardzo się spodobał. Próba ukazania przeżyć wewnętrznych postaci nie poprzez obrazy czy mimikę aktorów, ale przez dźwięki to rzadkość, a tu dodatkowo twórcy sprawnie się tą techniką posługują. Ale, co samo w sobie jest świetnym pomysłem, w połączeniu z innymi elementami nie daje równie świetnego efektu końcowego. Dlatego też jako całość "Loveling" to rzecz solidnie zrobiona, lecz mimo wszystko przeciętna.
Ocena: 6
Komentarze
Prześlij komentarz