Elizabeth Harvest (2018)

"Fatum Elizabeth" zaczyna się obłędnie. Wszystko mi się podobało. Przede wszystkim fantastyczne, działające na zmysły zdjęcia w doskonale wybranych na miejsce akcji wnętrzach. Podobało mi się kadrowanie, pomysł na podział ekranu, gra światłem, zbliżenia i gra detalami, a przede wszystkim zabawa cieniami, sylwetkami, konturami. Było pięknie, zmysłowo, a jednocześnie zdjęcia doskonale budowały klimat. Do tego dochodziła idealna muzyka, która z kolei sprawiała, że poczułem się, jakbym oglądał dzieło przygotowane w undergroundowym Nowym Jorku lat 70. ubiegłego wieku. Tak wizualnie klimatycznego obrazu w tym gatunku nie widziałem od czasu "Duke of Burgundy".



Świetna jest też sama historia, której w żadnym wypadku nie szkodzi oczywista inspiracja stojąca za konstrukcją fabuły. Podobało mi się to, jak prezentowani byli bohaterowie, jak reżyser od samego początku wyraziście budował klimat osaczenia i niepokoju. Elizabeth od pierwszej sceny fascynuje swoim ostentacyjnie jednostronnym zachowaniem. Abbey Lee jest tak doskonała w początkowych minutach, że po prostu nie wyobrażam sobie nikogo innego w tej roli. Szaloną radość sprawiał mi Ciarán Hinds, którego postać zastawia pułapkę na Elizabeth niczym starotestamentowy Bóg na Ewę w Raju. I świetna była Carla Gugino stojąca w cieniu i rzucająca znaczące spojrzenia wyprowadzające z równowagi.

Całość była tak niemożliwie perfekcyjna, że oczekiwałem, iż w każdej chwili poziom poleci w dół na łeb na szyję. Jednak reżyser dzielnie trzymał się go tak długo, że w końcu zacząłem mieć nadzieję na finał godny tak fantastycznego początku. Niestety, kiedy konfiguracja bohaterów uległa zmianie, moje początkowe przewidywania ziściły się. Gdzieś przepadła zmysłowa estetyka i klimatycznie prowadzona narracja. Zamiast tego dostałem ochłapy gatunkowej miernoty, a rzecz ratowało kilka porozrzucanych niezłych pomysłów i fajnych zwrotów akcji.

Scenariuszowo ta część również kuleje. Wyglądało to tak, jakby została ona napisana po długiej przerwie, przez co scenarzysta zapomniał, jak wątki prowadził wcześniej. Dziury logiczne są tak ogromne, że naprawdę nie da rady ich nie zauważyć.

Mimo wszystko cieszę się, że film obejrzałem. Dobrze się stało, że nie sprawdziłem wcześniej, co ma na swoim koncie ma Sebastian Gutierrez. Gdyby wiedział, że "Fatum Elizabeth" nakręcił gość od "Wielkiego skoku" i "Oka", to raczej nie zdecydowałbym się na wycieczkę do kina.

Ocena: 7

Komentarze

Chętnie czytane

Whiplash (2014)

The Revenant (2015)

En kort en lang (2001)

Dheepan (2015)