Final Portrait (2017)
"Final Portrait" to film, który w zasadzie przeznaczony jest tylko dla fanów urody Armiego Hammera. Ponieważ to on gra osobę, której portret jest malowany, kamera sporo czasu poświęca na pokazywaniu jego twarzy, w całości i na zbliżeniach. Ci, którym się twarz aktora podoba, będą zachwyceni.
Jeśli jednak chodzi o historię, to Stanley Tucci jako reżyser niestety tym razem się nie wykazał. Chciał błysnąć finezją, ale jego działania są tak delikatne, że nie pozostawiają po sobie żadnych śladów. Nie udało mu się uchwycić procesu twórczego, co trochę maskuje korzystając z bohaterów, którzy werbalizują myśli będące banalnymi aforyzmami na temat tego, jak to raz artysta jest zadowolony z tego, co czyni, by po chwili pogrążyć się w odmętach zwątpienia. Nie udało mu się też zbudować interesującej relacji między piątką bohaterów. A przecież sieć zależności jest tu całkiem skomplikowana i intrygująca. Nie wykorzystał też okazji, by zastanowić się w ogóle na głębszymi mechanizmami rządzącymi sztuką. Dotyczy to na przykład koncepcji bycia muzą artysty. W "Final Portrait" mamy co najmniej trzy różne wersje muzy: żona (była muza), dziwka-kochanka (muza fizyczna) i bohater grany przez Hammera (muza intelektualna). Tucci jednak po prostu przesuwa tę trójkę z miejsca na miejsce, czasem wykorzysta ich do zdynamizowania narracji, ale nie ma w tym jakiejkolwiek refleksji.
Za to aktorsko nic nie mogę filmowi zarzucić. Tucci dobrze dobrał obsadę, a ta odwdzięczyła się tworząc solidne kreacje.
Ocena: 5
Jeśli jednak chodzi o historię, to Stanley Tucci jako reżyser niestety tym razem się nie wykazał. Chciał błysnąć finezją, ale jego działania są tak delikatne, że nie pozostawiają po sobie żadnych śladów. Nie udało mu się uchwycić procesu twórczego, co trochę maskuje korzystając z bohaterów, którzy werbalizują myśli będące banalnymi aforyzmami na temat tego, jak to raz artysta jest zadowolony z tego, co czyni, by po chwili pogrążyć się w odmętach zwątpienia. Nie udało mu się też zbudować interesującej relacji między piątką bohaterów. A przecież sieć zależności jest tu całkiem skomplikowana i intrygująca. Nie wykorzystał też okazji, by zastanowić się w ogóle na głębszymi mechanizmami rządzącymi sztuką. Dotyczy to na przykład koncepcji bycia muzą artysty. W "Final Portrait" mamy co najmniej trzy różne wersje muzy: żona (była muza), dziwka-kochanka (muza fizyczna) i bohater grany przez Hammera (muza intelektualna). Tucci jednak po prostu przesuwa tę trójkę z miejsca na miejsce, czasem wykorzysta ich do zdynamizowania narracji, ale nie ma w tym jakiejkolwiek refleksji.
Za to aktorsko nic nie mogę filmowi zarzucić. Tucci dobrze dobrał obsadę, a ta odwdzięczyła się tworząc solidne kreacje.
Ocena: 5
Komentarze
Prześlij komentarz