Inxeba (2017)
Punktem wyjścia "Inxeby" jest rytuał męskości, który wciąż odbywa się w jednym z plemion zamieszkujących RPA. Nastoletni chłopcy na kilkanaście dni opuszczają swoje domy, zostają poddani obrzezaniu i pod opieką starszych mężczyzn czekają, aż rany się zagoją, dzięki czemu będą mogli wrócić do wspólnoty już nie jako dzieci, a jako dorośli.
Dla twórcy "Inxeby" jest to jednak tylko i wyłącznie scenografia i świetne narzędzie rozpropagowania filmu na świecie. Rytuał mocno odbiega od tego, co jest normą w świecie krajów rozwiniętych, więc pokazanie go z całą pewnością czyni film atrakcyjniejszy dla międzynarodowej widowni. Jednak sam w sobie rytuał nie ma znaczenia fabularnego. Jest tylko tłem, na którym rozgrywa się dramat trójki bohaterów. Żaden z nich nie jest wzorcem męskości propagowanym przez plemię. Każdy z nich radzi sobie z tym inaczej. Vija założył rodzinę i dla świata jest bardzo typowym facetem. Swoje prawdziwe popędy ukrywa i oddaje się im tylko w bezpiecznych warunkach (a przynajmniej tak mu się wydaje). Xolani wybrał drogę samotnika. Swojej orientacji nie ujawnił, ale też nie potrafi żyć w tak jawnym fałszu co Vija, którego kocha miłością tyleż wielką co bezsensowną. I jest Kwanda. To typowy millennialis, który z pogardą patrzy na wybory pokolenia rodziców. Charakteryzuje go naiwna arogancka i święte przekonanie o słuszności jedynie jego własnego punktu widzenia. Xolaniego i Viję uznaje za tchórzy i oszustów. Jego postawa wprowadzi w ruch lawinę zdarzeń, nad którymi trójka bohaterów szybko straci kontrolę.
Niestety "Inxeba" jest kolejnym w ostatnim czasie widzianym przeze mnie filmem, którego twórca próbuje opowiedzieć za dużo historii na raz, przez co całość wypada po prostu słabo. Wątek relacji Xolaniego z Viją nie ma w sobie wystarczającej siły emocjonalnej, przez okazuje się zwykłą kalką. Jedynym jej wyróżnikiem jest to, że rozgrywa się na tle egzotycznej z mojego punktu widzenia wspólnoty. Irytująco niedookreśloną postacią jest Kwanda. Irytująco, ponieważ w tej osobie widziałem bardzo duży potencjał. Kolizja jego mieszczańskiego, XXI-wiecznego stylu życia z wiejską tradycyjną kulturą przodków mogła stanowić bardzo interesujący temat filmu i ani Vija ani Xolani nie musieli być aż tak bardzo eksponowani. Jednak reżyser poszedł utartą ścieżką, czego efektem jest banalny finał, na widok którego miałem ochotę walnąć głową w ścianę. Naprawdę niemal każde inne rozwiązanie byłoby lepsze.
Ocena: 4
Dla twórcy "Inxeby" jest to jednak tylko i wyłącznie scenografia i świetne narzędzie rozpropagowania filmu na świecie. Rytuał mocno odbiega od tego, co jest normą w świecie krajów rozwiniętych, więc pokazanie go z całą pewnością czyni film atrakcyjniejszy dla międzynarodowej widowni. Jednak sam w sobie rytuał nie ma znaczenia fabularnego. Jest tylko tłem, na którym rozgrywa się dramat trójki bohaterów. Żaden z nich nie jest wzorcem męskości propagowanym przez plemię. Każdy z nich radzi sobie z tym inaczej. Vija założył rodzinę i dla świata jest bardzo typowym facetem. Swoje prawdziwe popędy ukrywa i oddaje się im tylko w bezpiecznych warunkach (a przynajmniej tak mu się wydaje). Xolani wybrał drogę samotnika. Swojej orientacji nie ujawnił, ale też nie potrafi żyć w tak jawnym fałszu co Vija, którego kocha miłością tyleż wielką co bezsensowną. I jest Kwanda. To typowy millennialis, który z pogardą patrzy na wybory pokolenia rodziców. Charakteryzuje go naiwna arogancka i święte przekonanie o słuszności jedynie jego własnego punktu widzenia. Xolaniego i Viję uznaje za tchórzy i oszustów. Jego postawa wprowadzi w ruch lawinę zdarzeń, nad którymi trójka bohaterów szybko straci kontrolę.
Niestety "Inxeba" jest kolejnym w ostatnim czasie widzianym przeze mnie filmem, którego twórca próbuje opowiedzieć za dużo historii na raz, przez co całość wypada po prostu słabo. Wątek relacji Xolaniego z Viją nie ma w sobie wystarczającej siły emocjonalnej, przez okazuje się zwykłą kalką. Jedynym jej wyróżnikiem jest to, że rozgrywa się na tle egzotycznej z mojego punktu widzenia wspólnoty. Irytująco niedookreśloną postacią jest Kwanda. Irytująco, ponieważ w tej osobie widziałem bardzo duży potencjał. Kolizja jego mieszczańskiego, XXI-wiecznego stylu życia z wiejską tradycyjną kulturą przodków mogła stanowić bardzo interesujący temat filmu i ani Vija ani Xolani nie musieli być aż tak bardzo eksponowani. Jednak reżyser poszedł utartą ścieżką, czego efektem jest banalny finał, na widok którego miałem ochotę walnąć głową w ścianę. Naprawdę niemal każde inne rozwiązanie byłoby lepsze.
Ocena: 4
Komentarze
Prześlij komentarz