Pihalla (2017)
Nils-Erik Ekblom zaczyna swój film z przytupem. Niemal na samym początku mamy scenę domowej imprezy. Kiedy obserwujemy Miku, jednego z głównych bohaterów, podczas dość nieporadnej gry wstępnej przed jego pierwszym razem, od razu rzuca się specyficzne zachowanie chłopaka i jego mimika twarzy. Jest to dziwaczna mieszanka nadekspresji i groteski, z którą w zachodnim kinie mamy do czynienia raczej rzadko (mnie od razu przyszły na myśl filmy z Japonii i Korei). Zaraz potem jest scena, w której na pobojowisko, jakim jest mieszkanie po balandze, trafiają rodzice, którzy wrócili do domu przed czasem. Reakcja matki Miku to kolejny popis maksymalnie przejaskrawionego, mocno absurdalnego zachowania.
Te dwie sceny stanowią papierek lakmusowy testujący tolerancję widzów na formę, z której zamierza korzystać reżyser. Jeśli ten początek komuś nie przypadł do gustu, to powinien jak najszybciej porzucić film, bo później będzie tylko "gorzej". Na szczęście ja uwielbiam skandynawskie poczucie humoru, więc świetnie się na tych scenach bawiłem.
Ale i tak dałem się zaskoczyć. Sądziłem bowiem, że - w przeciwieństwie do większości skandynawskich komedii - "Powoli" porzuci czarny humor. Im jednak film dłużej trwał, tym bardziej radość i letnie uniesienie mieszało się z cierpieniem i kompleksami. Sceny, które wywoływały u mnie uśmiech, okazywały się być efektami pokiereszowanych psychik, lęków, wstydu, bólu. Miku okazuje się chłopakiem, który sporo wycierpiał w relacjach z rówieśnikami. Elias, jego wakacyjna miłość, obciążony jest emocjonalnie niestabilną matką i jej chaotyczną (już zerwaną) więzią z jego ojcem, przez co pragnienie miłości toczy w nim nieustanną wojnę z nieufnością i niewiarą w trwałość uczucia. Jest też matka Miku, która odchodzi od zmysłów bojąc się, że jej mąż ją odrzuci. Reszta postaci również jest chodzącym katalogiem problemów emocjonalnych.
"Powoli" staje się więc zaskakującym koktajlem zmiksowanych radości i smutków. To odświeżająca wersja wyświechtanego motywu wakacyjnego romansu, który tutaj staje się rodzajem okładu leczniczego na ludzką duszę - być może nie zrodzi trwałego związku (zakończenie jest tak szeroko otwarte, że wszystko jest możliwe), ale z całą pewnością daje siły, by przetrwać kolejny rok.
Piękne, inteligentne, zabawne i przejmująco smutne kino - czyli typowa solidna skandynawska produkcja.
Ocena: 8
Te dwie sceny stanowią papierek lakmusowy testujący tolerancję widzów na formę, z której zamierza korzystać reżyser. Jeśli ten początek komuś nie przypadł do gustu, to powinien jak najszybciej porzucić film, bo później będzie tylko "gorzej". Na szczęście ja uwielbiam skandynawskie poczucie humoru, więc świetnie się na tych scenach bawiłem.
Ale i tak dałem się zaskoczyć. Sądziłem bowiem, że - w przeciwieństwie do większości skandynawskich komedii - "Powoli" porzuci czarny humor. Im jednak film dłużej trwał, tym bardziej radość i letnie uniesienie mieszało się z cierpieniem i kompleksami. Sceny, które wywoływały u mnie uśmiech, okazywały się być efektami pokiereszowanych psychik, lęków, wstydu, bólu. Miku okazuje się chłopakiem, który sporo wycierpiał w relacjach z rówieśnikami. Elias, jego wakacyjna miłość, obciążony jest emocjonalnie niestabilną matką i jej chaotyczną (już zerwaną) więzią z jego ojcem, przez co pragnienie miłości toczy w nim nieustanną wojnę z nieufnością i niewiarą w trwałość uczucia. Jest też matka Miku, która odchodzi od zmysłów bojąc się, że jej mąż ją odrzuci. Reszta postaci również jest chodzącym katalogiem problemów emocjonalnych.
"Powoli" staje się więc zaskakującym koktajlem zmiksowanych radości i smutków. To odświeżająca wersja wyświechtanego motywu wakacyjnego romansu, który tutaj staje się rodzajem okładu leczniczego na ludzką duszę - być może nie zrodzi trwałego związku (zakończenie jest tak szeroko otwarte, że wszystko jest możliwe), ale z całą pewnością daje siły, by przetrwać kolejny rok.
Piękne, inteligentne, zabawne i przejmująco smutne kino - czyli typowa solidna skandynawska produkcja.
Ocena: 8
Komentarze
Prześlij komentarz