Tallulah (2016)
Jest w tym filmie fantastyczna historia. To opowieść o kobiecie, która miała do zaoferowania jedynie swoją urodę. Udało się, wyszła za mąż za bogatego faceta. Ale to nie uczyniło jej szczęśliwej. Urodziła mu dziecko, ale nadal jej życie nie było tym, o czym marzyła. Zatracona we własnym nieszczęściu, desperacko próbuje zaklinać rzeczywistość, czego konsekwencją jest jednak brak zainteresowania dzieckiem, alkohol i nieustanne wystawianie się na ciosy losu. Przebudzenie nastąpi w momencie, w którym jej dziecko zostanie porwane...
Ta historia ma w sobie wszystko, co kocham: niejednoznaczną bohaterkę, z poważnymi wadami charakteru, ale jednocześnie tak nieszczęśliwą, że aż chce się ją przytulić, fabułę pełną ironii i ciekawych obserwacji na temat związków i samooceny, a także cudowną, zachwycającą kreację aktorską. Tammy Blanchard widziałem w wielu filmach, ale dopiero tutaj skutecznie przykuła moją uwagę. Każda scena z jej udziałem przenosiła mnie na inny wymiar filmowego doświadczenia.
Niestety obraz Sian Heder nie nazywa się "Carylon" (od imienia postaci granej przez Blanchard), ale "Tallulah" (od imienia osoby granej przez Ellen Page). Postać kobiety-alkoholiczki, która odkrywa macierzyńską miłość dopiero w momencie utraty dziecka, jest tylko wątkiem pobocznym w historii młodej zagubionej dziewczyny. Ta historia jednak nie wyróżnia się niczym interesującym. Page i Janney grają na swoim standardowym poziomie bohaterki, które nie wymagają od nich zbyt wiele, bo w podobne osoby wcielały się już wcześniej wielokrotnie. Sama opowieść o szukaniu swojego miejsca, o wsparciu, którego może udzielić obcy, jest również wtórna do bólu. Mógłbym usnąć na filmie, a i tak później z powodzeniem mógłbym dyskutować o jego przesłaniu i nikt by się nie domyślił, że nie widziałem go w całości.
Wątek Carolyn był więc jak koło ratunkowe - pozwolił mi przetrwać do końca, a nawet miejscami się cieszyć obrazem.
Ocena: 5
Ta historia ma w sobie wszystko, co kocham: niejednoznaczną bohaterkę, z poważnymi wadami charakteru, ale jednocześnie tak nieszczęśliwą, że aż chce się ją przytulić, fabułę pełną ironii i ciekawych obserwacji na temat związków i samooceny, a także cudowną, zachwycającą kreację aktorską. Tammy Blanchard widziałem w wielu filmach, ale dopiero tutaj skutecznie przykuła moją uwagę. Każda scena z jej udziałem przenosiła mnie na inny wymiar filmowego doświadczenia.
Niestety obraz Sian Heder nie nazywa się "Carylon" (od imienia postaci granej przez Blanchard), ale "Tallulah" (od imienia osoby granej przez Ellen Page). Postać kobiety-alkoholiczki, która odkrywa macierzyńską miłość dopiero w momencie utraty dziecka, jest tylko wątkiem pobocznym w historii młodej zagubionej dziewczyny. Ta historia jednak nie wyróżnia się niczym interesującym. Page i Janney grają na swoim standardowym poziomie bohaterki, które nie wymagają od nich zbyt wiele, bo w podobne osoby wcielały się już wcześniej wielokrotnie. Sama opowieść o szukaniu swojego miejsca, o wsparciu, którego może udzielić obcy, jest również wtórna do bólu. Mógłbym usnąć na filmie, a i tak później z powodzeniem mógłbym dyskutować o jego przesłaniu i nikt by się nie domyślił, że nie widziałem go w całości.
Wątek Carolyn był więc jak koło ratunkowe - pozwolił mi przetrwać do końca, a nawet miejscami się cieszyć obrazem.
Ocena: 5
Komentarze
Prześlij komentarz