The Guernsey Literary and Potato Peel Pie Society (2018)
Na papierze nowy film Mike'a Newella jest propozycją idealną dla mnie. W końcu uwielbiam filmy, które łączą piękno opowieści, bajkową formę z trudnymi tematami. W rzeczywistości jednak "Stowarzyszenie miłośników literatury i placka z kartoflanych obierek" wywołało u mnie niesmak, wręcz obrzydzenie.
Owszem, film oferuje piękne zdjęcia, bajeczne pejzaże, interesujących bohaterów zagranych przez fajnych aktorów. Jest to jednak piękno zwodnicze i traktowane w zaskakująco perwersyjny sposób. Zamiast (jak to było na przykład w "Niezwykłej podróży fakira, który utknął w szafie") nadawać głębi historii, wzmacniać emocjonalny ciężar opowieści, piękno "Stowarzyszenia" jest niezwykle powierzchowne i wykorzystywane jest do wykastrowania z filmu całej skomplikowanej warstwy moralnej. Nawet kiedy bohaterowie wypowiadają ważne monologi, są one tak bezpiecznie zaprezentowane, że cały ciężar się gdzieś ulatnia.
Trudno przejść obojętnie obok tego lukrowanego obrazka, kiedy jego tematem jest okupacja wojenna, zbrodnie na ludziach i miłość oraz przyjaźń, które przełamują bariery wrogości. Elizabeth, która powinna być fascynującą osobą, u Newella jest papierową postacią, jedynie pretekstem dla rozkręcenia fabuły. W filmie nie ma nawet cienie głębszej refleksji nad tym, jak ludzie radzą sobie z niejednoznacznością charakterów i emocji w obliczu dramatów, który domagają się zero-jedynkowego postępowania. Kwestie moralności zostały odstawione na bok i są jedynie pretekstem do komplikowania fabuły i budowania tajemnicy, którą musi rozwikłać główna bohaterka.
Nie podobał mi się również wątek trójkąta miłosnego Mark-Juliet-Dawsey. Mam już serdecznie dość filmów opartych na formule dobry facet zostaje zostawiony na lodzie, bo bohaterka znalazła sobie innego dobrego faceta. Ten motyw w komediach romantycznych był tak bardzo nadużywany, że teraz na jego widok dostaję wstrząsu anafilaktycznego.
Ocena: 4
Owszem, film oferuje piękne zdjęcia, bajeczne pejzaże, interesujących bohaterów zagranych przez fajnych aktorów. Jest to jednak piękno zwodnicze i traktowane w zaskakująco perwersyjny sposób. Zamiast (jak to było na przykład w "Niezwykłej podróży fakira, który utknął w szafie") nadawać głębi historii, wzmacniać emocjonalny ciężar opowieści, piękno "Stowarzyszenia" jest niezwykle powierzchowne i wykorzystywane jest do wykastrowania z filmu całej skomplikowanej warstwy moralnej. Nawet kiedy bohaterowie wypowiadają ważne monologi, są one tak bezpiecznie zaprezentowane, że cały ciężar się gdzieś ulatnia.
Trudno przejść obojętnie obok tego lukrowanego obrazka, kiedy jego tematem jest okupacja wojenna, zbrodnie na ludziach i miłość oraz przyjaźń, które przełamują bariery wrogości. Elizabeth, która powinna być fascynującą osobą, u Newella jest papierową postacią, jedynie pretekstem dla rozkręcenia fabuły. W filmie nie ma nawet cienie głębszej refleksji nad tym, jak ludzie radzą sobie z niejednoznacznością charakterów i emocji w obliczu dramatów, który domagają się zero-jedynkowego postępowania. Kwestie moralności zostały odstawione na bok i są jedynie pretekstem do komplikowania fabuły i budowania tajemnicy, którą musi rozwikłać główna bohaterka.
Nie podobał mi się również wątek trójkąta miłosnego Mark-Juliet-Dawsey. Mam już serdecznie dość filmów opartych na formule dobry facet zostaje zostawiony na lodzie, bo bohaterka znalazła sobie innego dobrego faceta. Ten motyw w komediach romantycznych był tak bardzo nadużywany, że teraz na jego widok dostaję wstrząsu anafilaktycznego.
Ocena: 4
Komentarze
Prześlij komentarz