Лето (2018)

Nominalnie "Lato" jest filmem biograficznym. Opowiada o pierwszych krokach na muzycznej scenie Wiktora Coja, jednego z najpopularniejszych artystów rosyjskich lat 80. Kiriłł Sieriebriennikow skupił się na drobnym wyrywku z jego krótkiego życiorysu, pokazując go w czasach sprzed powstania zespołu Kino. Jednak jako biografia "Lato" w ogóle się nie sprawdza. W postaciach jest mało życia. Sylwetka Coja jest słabo naszkicowana, a psychologicznie mocno kuleje. Wątek trójkąta, w którym miłosne uczucie konkuruje z fascynacją muzyką "zgniłego Zachodu", jest tak topornie przedstawiony, że było mi naprawdę trudno uwierzyć w to, że Wiktora i Nataszę cokolwiek łączy.



Choć może taki kształt filmu to nie jest wina reżysera. W końcu naraził się władzom i w pewnym momencie został od projektu odsunięty. Nie ulega jednak wątpliwości, że żywi ludzie są w "Lecie" zepchnięci na dalszy plan. W filmie liczy się przede wszystkim idea. Zazwyczaj takie postępowanie budzi u mnie ostry sprzeciw. Kiriłł Sieriebriennikow jednak potrafił mi swoje podejście sprzedać. A to dlatego, że to, co próbował przekazać, czynił wyrazistym, nietuzinkowym, sugestywnym.

"Lato" jest więc przede wszystkim obrazem epoki. Próbą nie tyle fizycznego jej odtworzenia, co wskrzeszenie jej ducha. Jest w tym sporo nostalgii, kiedy co chwilę słychać a to piosenki Coja, a to największe przeboje zachodniej muzyki rockowej. Ale Sieriebriennikow nie poddał się sentymentalizmowi, jaki zazwyczaj towarzyszy nostalgicznym wspominkom. Jego powrót do przeszłości ma w sobie sporo goryczy. Reżyser, podobnie jak i jego bohaterowie (a w każdym razie Mike, mentor Wiktora) są świadomi, że ich beztroska, zabawa i twórczość są czynnościami pozorowanymi, że jedynie udają wolny, udają nowatorów. W rzeczywistości ich działania pozostają pod ścisłą kontrolą, a piosenki są imitacją tego, co udało im się usłyszeć na zdobywanych pokątnie płytach z zagranicy. Bohaterowie piją, bawią się, śpiewają. Ale dzieje się to w czarno-białej rzeczywistości. A ich skuty łańcuchami pęd do wolności i buntu reżyser podkreśla wstawkami wydarzeń, które nie miały miejsca (co zresztą jak mantrę powtarza nieustannie jedna z postaci filmu).

W ten sposób "Lato" jednocześnie budzi tęsknotę za minioną epoką pionierów rocka w krajach komunistycznych, jak też pozostaje gorzkim obrazem totalitarnego społeczeństwa, w którym wolność jednostki jest czymś równie absurdalnym, co scena do piosenki "Passanger" wyśpiewywana przez pasażerów miejskiego tramwaju. Nie robi to może aż takiego wrażenia, jak poprzedni film reżysera, ale to wciąż kawał naprawdę dobrego kina.

Ocena: 7

Komentarze

Chętnie czytane

Hvítur, hvítur dagur (2019)

One Last Thing (2018)

Paradise (2013)

Tracks (2013)

Funkytown (2011)