Coco (2017)
Od dłuższego już czasu męczą mnie animacje Pixara. Nuży mnie ich techniczna perfekcja. Irytuje mnie samozadowolenie twórców, że w ich filmach poruszane są "dorosłe" tematy. Mam serdecznie dość intelektualnego wyrachowania połączonego z infantylną otoczką. Dlatego też długo zwlekałem z obejrzeniem "Coco". Nie spodziewałem się po filmie zbyt wiele. Zwłaszcza po tym, jak zawiedli mnie "Iniemamocni 2". Jestem więc niepomiernie zdumiony tym, że to właśnie "Coco" jest pierwszym od niemal dekady filmem Pixara, który naprawdę mnie zachwycił.
A wcale się na to nie zanosiło. "Coco" zaczyna się dokładnie tak, jak większość Pixarów w ostatnich latach. Główny bohater mnie irytował. Sam świat jest landrynkowo kolorowy. A rzucane przez wszystkie postaci teksty sugerowały, że jest to grubymi nićmi szyte kino propagandowe o walce o akceptację dorastającej osoby, która odkrywa, że jest "inna". Do tego dochodzi głupkowaty pies, który jest tak nudnym w swej przewidywalności akcentem komediowym, że mnie w ogóle nie śmieszył.
Dopiero w drugiej połowie coś kliknęło i "Coco" naprawdę zaczęło mnie wciągać. A wszystko za sprawą postaci Hectora, która została świetnie skonstruowana. Na początku wydaje się mocno jednowymiarowa, ale z czasem odkrywamy jej głębię, tragizm i wewnętrzne piękno. I to było cudowne! W kilku miejscach mocno się wzruszyłem, czego się już w ogóle po filmach Pixara nie spodziewałem.
Gdy w końcu animacja chwyciła mnie za serce, to już nie puściła. Chciałbym więc móc napisać, że z optymizmem i nadzieją patrzę na kolejne produkcje studia. Ale nie mogę, bo w końcu "Iniemamocni 2" trafili do kin już po "Coco". Boję się więc, że był to jedynie przypadek, a nie zmiana trwającego od lat trendu.
Ocena: 8
A wcale się na to nie zanosiło. "Coco" zaczyna się dokładnie tak, jak większość Pixarów w ostatnich latach. Główny bohater mnie irytował. Sam świat jest landrynkowo kolorowy. A rzucane przez wszystkie postaci teksty sugerowały, że jest to grubymi nićmi szyte kino propagandowe o walce o akceptację dorastającej osoby, która odkrywa, że jest "inna". Do tego dochodzi głupkowaty pies, który jest tak nudnym w swej przewidywalności akcentem komediowym, że mnie w ogóle nie śmieszył.
Dopiero w drugiej połowie coś kliknęło i "Coco" naprawdę zaczęło mnie wciągać. A wszystko za sprawą postaci Hectora, która została świetnie skonstruowana. Na początku wydaje się mocno jednowymiarowa, ale z czasem odkrywamy jej głębię, tragizm i wewnętrzne piękno. I to było cudowne! W kilku miejscach mocno się wzruszyłem, czego się już w ogóle po filmach Pixara nie spodziewałem.
Gdy w końcu animacja chwyciła mnie za serce, to już nie puściła. Chciałbym więc móc napisać, że z optymizmem i nadzieją patrzę na kolejne produkcje studia. Ale nie mogę, bo w końcu "Iniemamocni 2" trafili do kin już po "Coco". Boję się więc, że był to jedynie przypadek, a nie zmiana trwającego od lat trendu.
Ocena: 8
Komentarze
Prześlij komentarz