Johnny English Strikes Again (2018)
Johnny English z całą pewnością nie jest szczytowym osiągnięciem Rowana Atkinsona. Zarówno Jaś Fasola jak i (mój osobisty ulubieniec) Czarna Żmija biją agenta MI7 na głowę. Jednak Atkinson potrafił rozbawić mnie grając ciapowatego szpiega na tyle, że pomimo średnich ocen zawsze chętnie wybieram się na kolejne części.
Nie inaczej ma się sprawa z "Nokautem". Nie jest to komedia szczególnie wysokich lotów. Jej tempo jest nierówne i zdarzały się okresy, kiedy się nudziłem. A jednak kiedy Atkinson zaczynał swoje wygłupy, nie potrafiłem się powstrzymać przed parskaniem głośnym śmiechem. Niby nie pokazuje nic nowego, ale to, co oferuje, wystarczyło, by mnie rozbawić. I jeśli - w co jednak bardzo wątpię - kiedyś powstanie czwarta część, to moja obecność w kinie będzie gwarantowana.
Problemem "Nokautu" jest jednak jego "krótka ławka", jak to się mówi w piłce nożnej. Dotyczy to zarówno żartów jak i zestawu bohaterów. To pierwsze nie do końca jest winą twórców komedii, a bardziej osób odpowiedzialnych za marketing. Jeśli bowiem próbuje się sprzedać komedię pokazując w zwiastunach całą masę gagów, to warto się wcześniej upewnić, że zostawia się ich wystarczająco dużo do odkrycia przez widzów podczas seansu. Niestety w przypadku "Nokautu" większością żartów zdążyłem się już znudzić, zanim w ogóle na film się wybrałem.
Kiepski zestaw bohaterów to jednak już wina twórców. Ja rozumiem, że w tytule jest "Johnny English" i to on gra pierwsze skrzypce, ale niemal wszystkie postaci drugiego planu są wyjątkowo bezbarwne. Ophelia ma po prostu być zabójczo piękna, w czym Olga Kurylenko jest oczywiście znakomita, ale poza tym postać ma zaskakująco mało do roboty. Twórcy nie dają jej zabłysnąć w żadnym momencie. Casting Jake'a Lacy'ego też mnie rozczarował. Aktor w ekspresowym tempie daje się zaszufladkować. Choć może sprawia tylko takie wrażenie ze względu na bliskość w czasie dwóch filmów, w których zagrał podobną postać.
Ogólnie "Nokaut" to solidna komedia i nic więcej. W zasadzie oferuje to samo, co 15 i 7 lat temu.
Ocena: 6
Nie inaczej ma się sprawa z "Nokautem". Nie jest to komedia szczególnie wysokich lotów. Jej tempo jest nierówne i zdarzały się okresy, kiedy się nudziłem. A jednak kiedy Atkinson zaczynał swoje wygłupy, nie potrafiłem się powstrzymać przed parskaniem głośnym śmiechem. Niby nie pokazuje nic nowego, ale to, co oferuje, wystarczyło, by mnie rozbawić. I jeśli - w co jednak bardzo wątpię - kiedyś powstanie czwarta część, to moja obecność w kinie będzie gwarantowana.
Problemem "Nokautu" jest jednak jego "krótka ławka", jak to się mówi w piłce nożnej. Dotyczy to zarówno żartów jak i zestawu bohaterów. To pierwsze nie do końca jest winą twórców komedii, a bardziej osób odpowiedzialnych za marketing. Jeśli bowiem próbuje się sprzedać komedię pokazując w zwiastunach całą masę gagów, to warto się wcześniej upewnić, że zostawia się ich wystarczająco dużo do odkrycia przez widzów podczas seansu. Niestety w przypadku "Nokautu" większością żartów zdążyłem się już znudzić, zanim w ogóle na film się wybrałem.
Kiepski zestaw bohaterów to jednak już wina twórców. Ja rozumiem, że w tytule jest "Johnny English" i to on gra pierwsze skrzypce, ale niemal wszystkie postaci drugiego planu są wyjątkowo bezbarwne. Ophelia ma po prostu być zabójczo piękna, w czym Olga Kurylenko jest oczywiście znakomita, ale poza tym postać ma zaskakująco mało do roboty. Twórcy nie dają jej zabłysnąć w żadnym momencie. Casting Jake'a Lacy'ego też mnie rozczarował. Aktor w ekspresowym tempie daje się zaszufladkować. Choć może sprawia tylko takie wrażenie ze względu na bliskość w czasie dwóch filmów, w których zagrał podobną postać.
Ogólnie "Nokaut" to solidna komedia i nic więcej. W zasadzie oferuje to samo, co 15 i 7 lat temu.
Ocena: 6
Komentarze
Prześlij komentarz