Kucumbu tubuh indahku (2018)
"Kucumbu tubuh indahku" to jeden z tych filmów, które zainteresowały mnie swoją egzotyką. Przedstawiony świat jest tak inny od moich doświadczeń, że wiele z kategorii, którymi posługuję się do opisu świata, tutaj okazują się mało przydatne.
Szczególnie intrygująco wypada tu kwestia płci i orientacji seksualnej. A wszystko dlatego, że fabuła krąży wokół ginącej tradycji tańca lengger. Kultura z nim związana ma bardzo - dziś powiedzielibyśmy: płynne - podejście do ról płciowych. Tancerzami mogą być bowiem mężczyźni, ale sam taniec jest niezwykle kobiecy i bardzo zmysłowy. Z europejskiego punktu widzenia chciałoby się takich tancerzy określić jako zniewieściałych. Ale byłoby to mocno nieprecyzyjne i w gruncie rzeczy fałszywe. Są bowiem za bardzo zmienni, płynni - zupełnie jak sam lengger, który raz bywa miękki i delikatny, innym razem brutalnie gwałtowny i destrukcyjny.
Obserwowanie głównego bohatera, który jest właśnie taką płynną osobą, było fascynującym doświadczeniem. To, że film zmusił mnie do wykroczenia poza znane mi określenia, do akceptacji sprzeczności w obrębie jednostki, pary i grupy (choć akcja rozgrywa się w Indonezji, która dla homoseksualistów nie jest zbyt przyjazna, to jednocześnie mamy tutaj pokazane rytualne i akceptowane w pewnym zakresie związki jednopłciowe), jest zdecydowanie największą wartością "Kucumbu tubuh indahku". Lubię filmy, które spychają mnie z utartych myślowych szlaków.
W "Kucumbu tubuh indahku" spodobała mi się też ogólna struktura narracji, przywodząca na myśl powtarzalność ruchów i póz tanecznych. Film składa się z kilku przypowieści. Wszystkie mają niemal identyczną strukturę będącą mieszanką sielskości i brutalności, krwi, przemocy, delikatności i troski. Spodobał mi się też wątek z bokserem, który jest w zasadzie jedynym, gdzie aż tak bardzo reżyser skupił się na cielesności relacji. To, że boksera zagrał Randy Pangalila, jest jedynie dodatkowym atutem.
Bo też tak naprawdę "Kucumbu tubuh indahku" jest opowieścią o ciele jako obiekcie doświadczeń, jako depozytorze przeżyć, jako narzędziu transformacji i ekspresji samego siebie. Niestety więcej się o tym mówi, a mniej się tego pokazuje. Zabrakło mi tu też tańca, który pojawia się w urywkach, tu i tam, fragmentarycznie, ale nie stanowi siły życiowej obrazu, co uważam za niewykorzystaną okazję.
Samo pokazanie bohaterów też miejscami mi przeszkadzało. Postaci pozostawały dla mnie często za bardzo bierne, oschłe, jakby kolejne życiowe doświadczenia odbijały się o powierzchnię ciała nie docierając do ich dusz. Ale może o to też chodziło reżyserowi?
Ocena: 6
Szczególnie intrygująco wypada tu kwestia płci i orientacji seksualnej. A wszystko dlatego, że fabuła krąży wokół ginącej tradycji tańca lengger. Kultura z nim związana ma bardzo - dziś powiedzielibyśmy: płynne - podejście do ról płciowych. Tancerzami mogą być bowiem mężczyźni, ale sam taniec jest niezwykle kobiecy i bardzo zmysłowy. Z europejskiego punktu widzenia chciałoby się takich tancerzy określić jako zniewieściałych. Ale byłoby to mocno nieprecyzyjne i w gruncie rzeczy fałszywe. Są bowiem za bardzo zmienni, płynni - zupełnie jak sam lengger, który raz bywa miękki i delikatny, innym razem brutalnie gwałtowny i destrukcyjny.
Obserwowanie głównego bohatera, który jest właśnie taką płynną osobą, było fascynującym doświadczeniem. To, że film zmusił mnie do wykroczenia poza znane mi określenia, do akceptacji sprzeczności w obrębie jednostki, pary i grupy (choć akcja rozgrywa się w Indonezji, która dla homoseksualistów nie jest zbyt przyjazna, to jednocześnie mamy tutaj pokazane rytualne i akceptowane w pewnym zakresie związki jednopłciowe), jest zdecydowanie największą wartością "Kucumbu tubuh indahku". Lubię filmy, które spychają mnie z utartych myślowych szlaków.
W "Kucumbu tubuh indahku" spodobała mi się też ogólna struktura narracji, przywodząca na myśl powtarzalność ruchów i póz tanecznych. Film składa się z kilku przypowieści. Wszystkie mają niemal identyczną strukturę będącą mieszanką sielskości i brutalności, krwi, przemocy, delikatności i troski. Spodobał mi się też wątek z bokserem, który jest w zasadzie jedynym, gdzie aż tak bardzo reżyser skupił się na cielesności relacji. To, że boksera zagrał Randy Pangalila, jest jedynie dodatkowym atutem.
Bo też tak naprawdę "Kucumbu tubuh indahku" jest opowieścią o ciele jako obiekcie doświadczeń, jako depozytorze przeżyć, jako narzędziu transformacji i ekspresji samego siebie. Niestety więcej się o tym mówi, a mniej się tego pokazuje. Zabrakło mi tu też tańca, który pojawia się w urywkach, tu i tam, fragmentarycznie, ale nie stanowi siły życiowej obrazu, co uważam za niewykorzystaną okazję.
Samo pokazanie bohaterów też miejscami mi przeszkadzało. Postaci pozostawały dla mnie często za bardzo bierne, oschłe, jakby kolejne życiowe doświadczenia odbijały się o powierzchnię ciała nie docierając do ich dusz. Ale może o to też chodziło reżyserowi?
Ocena: 6
Komentarze
Prześlij komentarz