L'atelier (2017)
"Letnia szkoła życia" to film o tym, jak niebezpieczne jest igranie ludzkimi emocjami i przeżyciami, kiedy nie jest się profesjonalistką. Punkt wyjścia wydaje się niepozorny. Oto autorka kryminałów podczas letnich wakacji prowadzi warsztaty dla lokalnej młodzieży. W teorii ma ich uczyć podstaw zawodu pisarza. Ale rozmowy, jakie przeprowadza z nimi, interakcje, do których dochodzi w grupie, chcąc nie chcąc mącą emocjonalne wody. Szczególnie wyczulony na to jest Antoine, jeden z uczestników zajęć. Choć ani on ani pisarka tego nie rozumieją, między nimi rodzi się relacja oparta na przeniesieniu i przeciwprzeniesieniu. W warunkach terapii mechanizm ten jest kontrolowany (a w każdym razie odbywa się w miarę kontrolowanych warunkach) i wykorzystywany w procesie leczenia. W normalnym życiu jednak dwójka bohaterów zupełnie nad tym nie panuje. A im silniejsza jest więź, tym mocniej dają o sobie znać wypierane impulsy. Nieświadomie bawią się zapałkami w prochowni...
Laurent Cantet i Robin Campillo powinni częściej robić wspólnie filmy. Kiedy łączą siły, ich banalne w gruncie rzeczy obserwacje nabierają wyrazistości. Wspólnie żonglują popularnymi tropami próbującymi wyjaśnić egzystencję młodzieży: przemoc w grach wideo, dystansowanie się od rodziny, chłonięcie skrajnych poglądów, nuda i brak perspektyw. I czynią to naprawdę sprawnie. Na tyle, że nie trywializują prezentowanej historii i nie spłaszczają bohaterów do jednowymiarowych postaci. Nawet kiedy łopatologicznie wyjaśniane są niektóre aspekty fabuły, to i tak panowie czynią to na tyle udanie, że udaje im się uniknąć oskarżeń o wtórność i intelektualną płytkość.
Nie oznacza to jednak, że film jest idealny. Jednak mój zarzut związany jest nie tyle z tematem, co z perspektywą przyjętą przez twórców. A raczej jej brakiem. Cantet i Campillo raz opowiadają o grupowej dynamice, innym razem skupiają się na Antoine'ie albo też na pisarce. Nie rządzi tym jednak żadna myśl przewodnia. Po prostu co im w danej chwili pasowało, na tym się skupiali. Przez to jednak dwójka protagonistów pozostaje postaciami niepełnymi, a reszta bohaterów nie wychodzi poza ramy dość ogólnego szkicu (który mimo to jest miejscami interesujący). W efekcie odniosłem wrażenie, że twórcy nie wykorzystali pełnego potencjału, który tkwił w wymyślonej przez nich historii.
Ocena: 7
Laurent Cantet i Robin Campillo powinni częściej robić wspólnie filmy. Kiedy łączą siły, ich banalne w gruncie rzeczy obserwacje nabierają wyrazistości. Wspólnie żonglują popularnymi tropami próbującymi wyjaśnić egzystencję młodzieży: przemoc w grach wideo, dystansowanie się od rodziny, chłonięcie skrajnych poglądów, nuda i brak perspektyw. I czynią to naprawdę sprawnie. Na tyle, że nie trywializują prezentowanej historii i nie spłaszczają bohaterów do jednowymiarowych postaci. Nawet kiedy łopatologicznie wyjaśniane są niektóre aspekty fabuły, to i tak panowie czynią to na tyle udanie, że udaje im się uniknąć oskarżeń o wtórność i intelektualną płytkość.
Nie oznacza to jednak, że film jest idealny. Jednak mój zarzut związany jest nie tyle z tematem, co z perspektywą przyjętą przez twórców. A raczej jej brakiem. Cantet i Campillo raz opowiadają o grupowej dynamice, innym razem skupiają się na Antoine'ie albo też na pisarce. Nie rządzi tym jednak żadna myśl przewodnia. Po prostu co im w danej chwili pasowało, na tym się skupiali. Przez to jednak dwójka protagonistów pozostaje postaciami niepełnymi, a reszta bohaterów nie wychodzi poza ramy dość ogólnego szkicu (który mimo to jest miejscami interesujący). W efekcie odniosłem wrażenie, że twórcy nie wykorzystali pełnego potencjału, który tkwił w wymyślonej przez nich historii.
Ocena: 7
Komentarze
Prześlij komentarz