Yuva (2018)

SPOILER

Zaskakujący film. Gdyby nie język, to pomyślałbym, że "Yuva" jest nie turecką, a angielską lub irlandzką produkcją. Fabuła przywodzi mi na myśl folklor wyspiarski i opowieści o niebezpiecznym świecie elfów i ludziach, którzy są jego ofiarami.



Choć ta myśl pojawiła się u mnie dopiero pod koniec seansu. A to dlatego, że reżyser nie śpieszy się z odsłanianiem swoich kart. I przez długi czas "Yuva" wydaje się opowiadać o czymś zupełnie innym. O klasycznym konflikcie przyroda-cywilizacja. Akcja rozgrywa się w pięknym, dzikim lesie. Oprócz zwierząt mieszka w nim również Veysel. Mężczyzna żyje niczym dzikus, korzystając z absolutnego minimum cywilizacyjnych zdobyczy. Jednak jego dni w lesie zdają się być policzone. Cywilizacja nadchodzi i zamierza zniszczyć ten uroczy zakątek. Veysel jednak z uporem przeszkadza w pracach inwestorów, jak i gdzie tylko może. Przez to znalazł się w niebezpieczeństwie, bo inwestorzy mają uzbrojonych ludzi, którzy nie zawahają się zrobić ze strzelb użytek.

Przez długi czas zachowanie Veysela, choć ekscentryczne, nie wydaje się szczególnie dziwaczne. Doskonale wpisuje się w stereotypowy obraz człowieka z miasta, który nagle postanawia wszystko rzucić i przenosi się do dziczy, gdzie chce żyć w zgodzie z rytmami natury. Potrzeba dopiero pojawienia się Hasana, brata bohatera, byśmy zaczęli rozumieć, że dzieją się tu dziwniejsze rzeczy. Stopniowo staje się jasne, że zachowanie Veysela być może nie jest wynikiem działania jego wolnej woli. Jest bowiem w tym lesie miejsce, brama do innego świata. To miejsce zmienia ludzi, to ono odziera ich z cywilizacji. Bracia z potencjalnych ofiar cywilizacji stają się ofiarami dzikiego świata czasów minionych. Stali się częścią natury i przez "normalnego" człowieka zostali potraktowani tak jak wszystko inne, co jest dziką przyrodą.

Emre Yeksan zbudował tę kalejdoskopową przypowieść z bardzo prostych elementów. Jednak nie wszystko w filmie zagrało. "Yuva" podobała mi się bardzo w części pierwszej, kiedy na ekranie był w zasadzie tylko Veysel, a fabuła praktycznie obywała się bez słów. Gra ciałem Kutaya Sandikçiego w połączeniu z ciekawą pracą kamery, tworzyła hipnotyzujący klimat, rzecz wciągającą, która zamiast dłużyć się, mijała mi niezwykle szybko. Szczególnie podobał mi się bardzo prosty zabieg polegający na postawieniu kamery i powolnym zbliżeniu i oddalaniu obrazu.

Kiedy pojawia się Hasan reżyser nie potrafi utrzymać formalnej spójności. Rzecz robi się zwyczajna, czego nie równoważą interakcje braci, też prezentujące się całkiem przeciętnie. Miejscami film zaczął mi się nawet dłużyć.

Ocena: 6

Komentarze

Chętnie czytane

Hvítur, hvítur dagur (2019)

One Last Thing (2018)

Paradise (2013)

Tracks (2013)

Funkytown (2011)