Searching (2018)
Nie jestem fanem kina spod znaku found footage. Większość tego typu filmów mocno gra mi na nerwach. Dlatego też "Searching" okazał się przyjemną niespodzianką. Obejrzałem go nie dość, że bez większej frustracji, to jeszcze miejscami z zaciekawieniem.
Są dwa podstawowe, powiązane ze sobą, powody takiego stanu rzeczy. Po pierwsze "Searching" nie jest horrorem, więc nie ma tu miejsca na idiotyczne sceny w stylu ucieczki bohaterów przed śmiertelną grozą, która jednak najwyraźniej nie jest aż tak wielka, by zmusić osoby do porzucenia kamer, telefonów komórkowych rejestrujących przebieg zdarzenia. Po drugie źródłem materiałów jest internet, dzięki czemu główny bohater nie musi aktywnie działać, by swoje i cudze zachowania rejestrować. I choć nie wyklucza to scen pozbawionych sensu (istniejących wyłącznie na potrzeby widzów, by dostarczyć im zdjęć istotnych dla fabuły), to jednak mocno to ogranicza, jak choćby w sytuacjach, kiedy bohater uczestniczy w jakiś wydarzeniach, a my widzimy je zarejestrowane przez kamery stacji informacyjnych.
Mimo to zabieg ten niewiele czyni dla rzeczywistego uatrakcyjnienia fabuły. Historia nie jest bowiem szczególnie skomplikowana. Found footage pomaga w zacieraniu oczywistych tropów i nieźle wprowadza kolejne zwroty akcji. Nie potrafi jednak nadać opowiadanej historii głębi. "Searching" sprawdza się wyłącznie na poziomie akcji, ale już jeśli chodzi o przypowieść o rodzicielstwie, to niestety nie ma zbyt wiele do zaoferowania. Choć przecież tropów do zastanowienia się jest całkiem sporo. Z jednej strony jest to przecież opowieść o tym, jak mało rodzice wiedzą na temat swoich dzieci. Z drugiej strony jest to też opowieść o tym, do czego są rodzice zdolni, jeśli w grę wchodzą ich pociechy. Ale found-footage'owa forma sprawia, że wszystko to jest prezentowane w sposób zbyt zdystansowany i bezosobowy, by zachęcało do refleksji.
Nie podoba mi się też trochę staroświeckie traktowanie aktywności internetowej, jako czegoś gorszego. Relacje wirtualne są tu zaprezentowane jako puste, powierzchowne, w gruncie rzeczy fałszywe. Wydaje mi się, że jest to typowe podejście starszego pokolenia, które nie do końca rozumie, jak "satysfakcjonujące" formy interakcji kolejne pokolenia mogą odrzucać na rzecz innych (w domyśle: poślednich). Pół "Searching" to nic innego jak krytyka udawanego onlilne'owego ekshibicjonizmu. Choć sam nie jestem fanem takich aktywności, to jednak daleki jestem od ich kwantyfikowania.
Ocena: 6
Są dwa podstawowe, powiązane ze sobą, powody takiego stanu rzeczy. Po pierwsze "Searching" nie jest horrorem, więc nie ma tu miejsca na idiotyczne sceny w stylu ucieczki bohaterów przed śmiertelną grozą, która jednak najwyraźniej nie jest aż tak wielka, by zmusić osoby do porzucenia kamer, telefonów komórkowych rejestrujących przebieg zdarzenia. Po drugie źródłem materiałów jest internet, dzięki czemu główny bohater nie musi aktywnie działać, by swoje i cudze zachowania rejestrować. I choć nie wyklucza to scen pozbawionych sensu (istniejących wyłącznie na potrzeby widzów, by dostarczyć im zdjęć istotnych dla fabuły), to jednak mocno to ogranicza, jak choćby w sytuacjach, kiedy bohater uczestniczy w jakiś wydarzeniach, a my widzimy je zarejestrowane przez kamery stacji informacyjnych.
Mimo to zabieg ten niewiele czyni dla rzeczywistego uatrakcyjnienia fabuły. Historia nie jest bowiem szczególnie skomplikowana. Found footage pomaga w zacieraniu oczywistych tropów i nieźle wprowadza kolejne zwroty akcji. Nie potrafi jednak nadać opowiadanej historii głębi. "Searching" sprawdza się wyłącznie na poziomie akcji, ale już jeśli chodzi o przypowieść o rodzicielstwie, to niestety nie ma zbyt wiele do zaoferowania. Choć przecież tropów do zastanowienia się jest całkiem sporo. Z jednej strony jest to przecież opowieść o tym, jak mało rodzice wiedzą na temat swoich dzieci. Z drugiej strony jest to też opowieść o tym, do czego są rodzice zdolni, jeśli w grę wchodzą ich pociechy. Ale found-footage'owa forma sprawia, że wszystko to jest prezentowane w sposób zbyt zdystansowany i bezosobowy, by zachęcało do refleksji.
Nie podoba mi się też trochę staroświeckie traktowanie aktywności internetowej, jako czegoś gorszego. Relacje wirtualne są tu zaprezentowane jako puste, powierzchowne, w gruncie rzeczy fałszywe. Wydaje mi się, że jest to typowe podejście starszego pokolenia, które nie do końca rozumie, jak "satysfakcjonujące" formy interakcji kolejne pokolenia mogą odrzucać na rzecz innych (w domyśle: poślednich). Pół "Searching" to nic innego jak krytyka udawanego onlilne'owego ekshibicjonizmu. Choć sam nie jestem fanem takich aktywności, to jednak daleki jestem od ich kwantyfikowania.
Ocena: 6
Komentarze
Prześlij komentarz