Un ange (2018)
Punktem wyjścia dla filmu Koena Mortiera jest sprawa belgijskiego kolarza, który podczas wakacji w Senegalu zmarł przedawkowawszy narkotyki. Jednak reżyser nie trzyma się faktów, czyta je po swojemu, przekształcając to, co wydaje się być dość prozaiczną tragedią w rzecz monumentalną o niezwykłej wadze metafizycznej.
"Anioł" sprawia wrażenie, jakby na jego pomysł wpadła naiwna nastolatka, która wierzy w miłość od pierwszego wejrzenia, a śmierć postrzega jako coś tak istotnego, że odmawia jej prawa do pojawienia się znienacka, nawet jeśli fakty wskazują, że mamy do czynienia z przypadkiem niemożliwym do przewidzenia. Mortier twierdzi jednak, że nawet nieszczęśliwy zbieg okoliczności jest poprzedzony zwiastunami. Wizje, sny, lęki bohatera są niczym innym, jak tylko jego nieświadomym doświadczaniem faktu, że został już przez śmierć naznaczony. Zaś kolarz i spotkana przez niego prostytutka w oczach reżysera stają się archetypicznymi tragicznymi kochankami, którym pisane było szczęście, lecz na przeszkodzie stanął Los.
Ta młodzieńcza naiwność w spojrzeniu na świat, miłość i śmierć byłaby zapewne nie do zniesienia, gdyby nie forma. Moriter potrafił nadać obrazom i relacji łączącej dwójkę bohaterów intensywność, która pozwalała mi kupić jego wizję świata. Niezwykła intymność uchwycona w kadrach, ciekawe żonglowanie planami czasowymi, akcentowanie wewnętrznych doświadczeń kosztem faktycznych zdarzeń - to wszystko razem stworzyło filmową impresję, której się poddałem. Owszem, czasami reżyser i operator zdjęć przesadzają z wykorzystywaniem rozchwianej kamery, trzymanej w ręce biegnącego kamerzysty. Biorąc jednak karkołomność wizji świata i radykalność interpretacji faktów, wyszło całkiem nieźle. W czym pomogli również aktorzy, w których grze nie ma ekscesów i eksperymentów, a jedynie solidna robota.
Ocena: 6
"Anioł" sprawia wrażenie, jakby na jego pomysł wpadła naiwna nastolatka, która wierzy w miłość od pierwszego wejrzenia, a śmierć postrzega jako coś tak istotnego, że odmawia jej prawa do pojawienia się znienacka, nawet jeśli fakty wskazują, że mamy do czynienia z przypadkiem niemożliwym do przewidzenia. Mortier twierdzi jednak, że nawet nieszczęśliwy zbieg okoliczności jest poprzedzony zwiastunami. Wizje, sny, lęki bohatera są niczym innym, jak tylko jego nieświadomym doświadczaniem faktu, że został już przez śmierć naznaczony. Zaś kolarz i spotkana przez niego prostytutka w oczach reżysera stają się archetypicznymi tragicznymi kochankami, którym pisane było szczęście, lecz na przeszkodzie stanął Los.
Ta młodzieńcza naiwność w spojrzeniu na świat, miłość i śmierć byłaby zapewne nie do zniesienia, gdyby nie forma. Moriter potrafił nadać obrazom i relacji łączącej dwójkę bohaterów intensywność, która pozwalała mi kupić jego wizję świata. Niezwykła intymność uchwycona w kadrach, ciekawe żonglowanie planami czasowymi, akcentowanie wewnętrznych doświadczeń kosztem faktycznych zdarzeń - to wszystko razem stworzyło filmową impresję, której się poddałem. Owszem, czasami reżyser i operator zdjęć przesadzają z wykorzystywaniem rozchwianej kamery, trzymanej w ręce biegnącego kamerzysty. Biorąc jednak karkołomność wizji świata i radykalność interpretacji faktów, wyszło całkiem nieźle. W czym pomogli również aktorzy, w których grze nie ma ekscesów i eksperymentów, a jedynie solidna robota.
Ocena: 6
Komentarze
Prześlij komentarz