Venom (2018)
"Venom" nie jest filmem idealnym. Daleko mu też do produkcji spod znaku Marvel Studios. I to właśnie sprawia, że mi się spodobał.
Po dekadzie recyclingu przez MS tej samej komiksowej formuły, mam jej już serdecznie dosyć, o czym dobitnie przekonałem się cierpiąc na "Czarnej Panterze" oraz "Ant-Manie i Osie". Dlatego też oglądając "Venom", który w niczym ich nie przypomina, odetchnąłem z ulgą.
Podobnie też z otwartymi ramionami przyjąłem niezobowiązującą pulpową formę całości, której zdecydowanie bliżej jest do seriali pokroju "Arrow" czy "Lucyfer" niż kinowym widowiskom a la "Iron Man" i "Avengers". "Venom" jest wręcz rozkosznie nieporadny w pociesznych próbach sklecenia spójnej fabuły. Scenariusz to festiwal niedopracowanych pomysłów i niepotrzebnych sekwencji. Największym problemem jest Riot, który twórcy wymyślili sobie wyłącznie na potrzeby wielkiego finału, ale nie potrafili go w żaden sposób wprowadzić do fabuły. Wszystkie sceny podprowadzające jego pojawienia się należałoby usunąć, a film natychmiast zyskałby na wartości.
Sam Riot też nie był potrzebny. Widowisko mogło bowiem spokojnie oprzeć się na "docieraniu" się Eddiego Brocka z Venomen. Tym bardziej, że sceny interakcji tej dwójki składają się na najfajniejsze momenty w całym filmie. Oczywiście nie jest to humor wysokich lotów, ale w głupawej otoczce i wśród tanich (miejscami naprawdę tanich!) efektów specjalnych, nic więcej nie było potrzeba.
"Venom" może się wydawać prymitywnym filmem. I nawet jestem w stanie zgodzić się z tymi, którzy twierdzą, że naprawdę jest prymitywny. Jednak dla mnie nie była to wada. Bo tak naprawdę jest to prosty odmóżdżacz i jako taki sprawdza się w 100%. A kilka zabawnych tekstów, pies i Williams mówiąca o odgryzaniu głowy, Harrelson w najbardziej absurdalnej peruce w kinie XXI wieku nadaje nawet filmowi lekki klimat produkcji śmieciowo-campowej (których to, jak wiadomo, jestem wielkim entuzjastą).
Ocena: 6
Ps. Szkoda jednak, że "Venom" nie jest wprowadzony do kin jako R. Ewidentnie widać, że pod tę kategorię był kręcony. Efekciarska rzeź sprawiłaby, że byłaby to dla mnie klasyka kina spod znaku wstydliwych przyjemności.
Po dekadzie recyclingu przez MS tej samej komiksowej formuły, mam jej już serdecznie dosyć, o czym dobitnie przekonałem się cierpiąc na "Czarnej Panterze" oraz "Ant-Manie i Osie". Dlatego też oglądając "Venom", który w niczym ich nie przypomina, odetchnąłem z ulgą.
Podobnie też z otwartymi ramionami przyjąłem niezobowiązującą pulpową formę całości, której zdecydowanie bliżej jest do seriali pokroju "Arrow" czy "Lucyfer" niż kinowym widowiskom a la "Iron Man" i "Avengers". "Venom" jest wręcz rozkosznie nieporadny w pociesznych próbach sklecenia spójnej fabuły. Scenariusz to festiwal niedopracowanych pomysłów i niepotrzebnych sekwencji. Największym problemem jest Riot, który twórcy wymyślili sobie wyłącznie na potrzeby wielkiego finału, ale nie potrafili go w żaden sposób wprowadzić do fabuły. Wszystkie sceny podprowadzające jego pojawienia się należałoby usunąć, a film natychmiast zyskałby na wartości.
Sam Riot też nie był potrzebny. Widowisko mogło bowiem spokojnie oprzeć się na "docieraniu" się Eddiego Brocka z Venomen. Tym bardziej, że sceny interakcji tej dwójki składają się na najfajniejsze momenty w całym filmie. Oczywiście nie jest to humor wysokich lotów, ale w głupawej otoczce i wśród tanich (miejscami naprawdę tanich!) efektów specjalnych, nic więcej nie było potrzeba.
"Venom" może się wydawać prymitywnym filmem. I nawet jestem w stanie zgodzić się z tymi, którzy twierdzą, że naprawdę jest prymitywny. Jednak dla mnie nie była to wada. Bo tak naprawdę jest to prosty odmóżdżacz i jako taki sprawdza się w 100%. A kilka zabawnych tekstów, pies i Williams mówiąca o odgryzaniu głowy, Harrelson w najbardziej absurdalnej peruce w kinie XXI wieku nadaje nawet filmowi lekki klimat produkcji śmieciowo-campowej (których to, jak wiadomo, jestem wielkim entuzjastą).
Ocena: 6
Ps. Szkoda jednak, że "Venom" nie jest wprowadzony do kin jako R. Ewidentnie widać, że pod tę kategorię był kręcony. Efekciarska rzeź sprawiłaby, że byłaby to dla mnie klasyka kina spod znaku wstydliwych przyjemności.
Komentarze
Prześlij komentarz