Touch Me Not (2018)
"Touch Me Not" zaczyna się obiecująco, choć bardzo szybko okazuje się, że reżyserka zamierza poruszać się w obrębie oczywistości. Mimo to kolejne sceny będące ilustracją różnych sposobów widzenia ludzkiego ciała wypadały interesująco. Mało wyszukane ale jednak sugestywne przykłady pokazują ciało jako szatę, obcy/autonomiczny byt, źródło potrzeb/pragnień, źródło satysfakcji, więzienie, przekleństwo, medium do ekspresji, barierę ochronną, itp., itd. Nawet forma filmu zdawała się wskazywać, że reżyserka próbuje jak najbardziej namacalnie zobrazować kwestię ciała, czyniąc z samego filmu jego ekwiwalent.
Przez godzinę skutecznie Pintilie potrafiła utrzymać moją uwagę. Ale potem z niepokojem zacząłem zauważać zmiany. Reżyserka zaczęła się zamykać w coraz mniejszej przestrzeni możliwości. Intymność, cielesność, kontakt sprowadzone zostały do wyłącznie libidinalnych zachowań. Do tego dochodziło coraz bardziej natrętne psychologizowanie i zmienianie różnorodnej wcześniej masy narracyjnej w coś jednorodnego. Pod koniec miałem wrażenie, że wszystkie postacie mówią jednym i tym samym językiem, wyrażają siebie w taki sam sposób i identycznie patrzą na świat.
Przeszkadzały mi też zabawy formalne, które nie pasowały mi do filmu kinowego, ponieważ poza nieustannym przypominaniem o perspektywie podglądacza nie poczułem, by wzbogaciło to moje doświadczenie związane z "Touch Me Not". Zagubiła się też iluzja szczerości. A bez niej wartość obrazu wyraźnie spadła w moich oczach.
Z kina wyszedłem więc rozczarowany. Pierwsze minuty rozbudziły we mnie oczekiwania, którym reszta nie sprostała.
Ocena: 6
Przez godzinę skutecznie Pintilie potrafiła utrzymać moją uwagę. Ale potem z niepokojem zacząłem zauważać zmiany. Reżyserka zaczęła się zamykać w coraz mniejszej przestrzeni możliwości. Intymność, cielesność, kontakt sprowadzone zostały do wyłącznie libidinalnych zachowań. Do tego dochodziło coraz bardziej natrętne psychologizowanie i zmienianie różnorodnej wcześniej masy narracyjnej w coś jednorodnego. Pod koniec miałem wrażenie, że wszystkie postacie mówią jednym i tym samym językiem, wyrażają siebie w taki sam sposób i identycznie patrzą na świat.
Przeszkadzały mi też zabawy formalne, które nie pasowały mi do filmu kinowego, ponieważ poza nieustannym przypominaniem o perspektywie podglądacza nie poczułem, by wzbogaciło to moje doświadczenie związane z "Touch Me Not". Zagubiła się też iluzja szczerości. A bez niej wartość obrazu wyraźnie spadła w moich oczach.
Z kina wyszedłem więc rozczarowany. Pierwsze minuty rozbudziły we mnie oczekiwania, którym reszta nie sprostała.
Ocena: 6
Komentarze
Prześlij komentarz