Bumblebee (2018)
Z cyklem "Transformers" pożegnałem się dawno temu. Nie miałem cierpliwości do efekciarstwa serwowanego przez Michaela Baya. Na "Bumblebee" chciałem się wybrać, a to dla tego, że mam całkiem spory kredyt zaufania do Travisa Knighta. "Kubo i dwie struny" było zachwycającą opowieścią. Liczyłem więc, że będzie potrafił tchnąć nowe życie w serię tak bardzo zrośniętą z Bayem.
Efekt nie do końca spełnił moje oczekiwania. Przede wszystkim rozczarowała mnie rola, jaką odgrywają w tym filmie transformery. Tak naprawdę tytuł wprowadza w błąd. Prawdziwszy byłby bowiem "Charlie". To nie Bumblebee jest protagonistą widowiska, a jedynie uroczym bohaterem drugoplanowym. Z dzielnego wojownika został sprowadzony do niezdarnego, nieco upośledzonego robota, o którym można wiele powiedzieć, ale z całą pewnością nie to, że jest dzieckiem bardziej zaawansowanej technologicznie cywilizacji od naszej. Zamiast tego film jest o młodej nastolatce i o tym, jak przestała się bać skakać na główkę do wody. Gdyby jednak taki opis widniał przy tytule, to raczej mało kto by się na niego wybrał do kina. Bumblebee i Transformery są bardziej kuszącymi markami.
"Bumblebee" ma też sporo drobniejszych wad. Jak choćby to, że wypstrzykuje się w ekspresowym tempie z muzycznych hitów lat 80. Albo to, z jaką łopatologią prowadzone są niektóre z wątków (jak choćby rzeczony lęk Charlie przed skokami do wody). Albo większość postaci drugiego planu, które potencjalnie mogły być całkiem ciekawe, a są jedynie grubymi nićmi szytymi dekoracjami (szkolne zdziry, przystojniak bez koszulki, nawet bohater grany przez Johna Cenę - większość z nich można byłoby usunąć z filmu, a nie zmieniłoby to w nim nic, nawet o jotę).
Jednak wszystkie te wady nie bardzo wpłynęły na moją ostateczną opinię o filmie. "Bumblebee" okazał się przyjemny filmidłem. Choć zobaczyłem go w środku zimy, to skojarzył mi się z letnimi blockbusterami. To rzecz bez znaczenia, za to lekka w odbiorze. Fabuła, która niezbyt wciąga, jest za to z werwą opowiedziana. Główna bohaterka, Bumblebee i sąsiad Charlie są na tyle sympatycznymi postaciami, że choć ich perypetie nie mają jakiejkolwiek wagi emocjonalnej, to mimo wszystko miło się ich ogląda. Podstawową zaletą widowiska Knighta jest to, że pozostaje optymistyczną i bezpretensjonalną rozrywką. Czy ma wystarczającą siłę, by na jego barkach stworzyć całe nowe uniwersum? Tego nie wiem. Samodzielnie jednak sprawdza się doskonale.
Ocena: 7
Efekt nie do końca spełnił moje oczekiwania. Przede wszystkim rozczarowała mnie rola, jaką odgrywają w tym filmie transformery. Tak naprawdę tytuł wprowadza w błąd. Prawdziwszy byłby bowiem "Charlie". To nie Bumblebee jest protagonistą widowiska, a jedynie uroczym bohaterem drugoplanowym. Z dzielnego wojownika został sprowadzony do niezdarnego, nieco upośledzonego robota, o którym można wiele powiedzieć, ale z całą pewnością nie to, że jest dzieckiem bardziej zaawansowanej technologicznie cywilizacji od naszej. Zamiast tego film jest o młodej nastolatce i o tym, jak przestała się bać skakać na główkę do wody. Gdyby jednak taki opis widniał przy tytule, to raczej mało kto by się na niego wybrał do kina. Bumblebee i Transformery są bardziej kuszącymi markami.
"Bumblebee" ma też sporo drobniejszych wad. Jak choćby to, że wypstrzykuje się w ekspresowym tempie z muzycznych hitów lat 80. Albo to, z jaką łopatologią prowadzone są niektóre z wątków (jak choćby rzeczony lęk Charlie przed skokami do wody). Albo większość postaci drugiego planu, które potencjalnie mogły być całkiem ciekawe, a są jedynie grubymi nićmi szytymi dekoracjami (szkolne zdziry, przystojniak bez koszulki, nawet bohater grany przez Johna Cenę - większość z nich można byłoby usunąć z filmu, a nie zmieniłoby to w nim nic, nawet o jotę).
Jednak wszystkie te wady nie bardzo wpłynęły na moją ostateczną opinię o filmie. "Bumblebee" okazał się przyjemny filmidłem. Choć zobaczyłem go w środku zimy, to skojarzył mi się z letnimi blockbusterami. To rzecz bez znaczenia, za to lekka w odbiorze. Fabuła, która niezbyt wciąga, jest za to z werwą opowiedziana. Główna bohaterka, Bumblebee i sąsiad Charlie są na tyle sympatycznymi postaciami, że choć ich perypetie nie mają jakiejkolwiek wagi emocjonalnej, to mimo wszystko miło się ich ogląda. Podstawową zaletą widowiska Knighta jest to, że pozostaje optymistyczną i bezpretensjonalną rozrywką. Czy ma wystarczającą siłę, by na jego barkach stworzyć całe nowe uniwersum? Tego nie wiem. Samodzielnie jednak sprawdza się doskonale.
Ocena: 7
Komentarze
Prześlij komentarz