Iqaluit (2016)
Do miasteczka położonego za kołem podbiegunowym przybywa z Montrealu kobieta. Jej mąż został znaleziony z roztrzaskaną głową i jest w szpitalu w ciężkim stanie. Wkrótce potem umiera. Kobieta początkowo zamierza wrócić wraz z ciałem na południe. Zostaje. Nie minie wiele czasu, a zacznie odkrywać tajemnice męża. A że ten w mieścinie na robotach spędzał pół roku co roku, sekretów się trochę nagromadziło.
"Iqaluit" chce być kameralnym dramatem opowiadającym o emocjonalnych rozterkach dwojga ludzi. Niestety twórcy odnieśli połowiczny sukces. Podstawowym problemem filmu okazał się prolog, w którym pokazano ostatni dzień z życia męża bohaterki. Zaprezentowano w nimi wszystkie elementy niezbędne do rozwiązania zagadki tego, kto jest odpowiedzialny za jego wypadek. To wyraźnie wpłynęło na odbiór reszty. Tajemnica, która nie jest tajemnicą, w moich oczach zeszła na drugi plan. Najważniejsze stały się relacje między bohaterami. A te niestety szwankowały.
Marie-Josée Croze dobrze radziła sobie z odgrywanie kobiety pogrążonej w rozpaczy. Jednak tylko wtedy, kiedy była sama. Jej interakcje zarówno z Noah jak i Ani były zbyt powierzchowne. Z Ani dało się to jeszcze jakoś wybronić, bo tu przynajmniej reżyser zapewnił jedną mocną scenę dialogową. Istotniejsza dla całej fabuły była jednak więź z Noah, która niestety nigdy nie została ukształtowana w wystarczający sposób, by w końcówce mogła wydać intensywne emocjonalnie owoce.
Reżyser ślizga się jedynie po powierzchni ludzkich dramatów. Nie do końca też wykorzystał egzotykę egzystencji za kołem podbiegunowym. Białe noce nie są tu w żadnym momencie elementem budowy klimatu oderwania. Co spowodowało, że całość mnie rozczarowała.
Ocena: 5
"Iqaluit" chce być kameralnym dramatem opowiadającym o emocjonalnych rozterkach dwojga ludzi. Niestety twórcy odnieśli połowiczny sukces. Podstawowym problemem filmu okazał się prolog, w którym pokazano ostatni dzień z życia męża bohaterki. Zaprezentowano w nimi wszystkie elementy niezbędne do rozwiązania zagadki tego, kto jest odpowiedzialny za jego wypadek. To wyraźnie wpłynęło na odbiór reszty. Tajemnica, która nie jest tajemnicą, w moich oczach zeszła na drugi plan. Najważniejsze stały się relacje między bohaterami. A te niestety szwankowały.
Marie-Josée Croze dobrze radziła sobie z odgrywanie kobiety pogrążonej w rozpaczy. Jednak tylko wtedy, kiedy była sama. Jej interakcje zarówno z Noah jak i Ani były zbyt powierzchowne. Z Ani dało się to jeszcze jakoś wybronić, bo tu przynajmniej reżyser zapewnił jedną mocną scenę dialogową. Istotniejsza dla całej fabuły była jednak więź z Noah, która niestety nigdy nie została ukształtowana w wystarczający sposób, by w końcówce mogła wydać intensywne emocjonalnie owoce.
Reżyser ślizga się jedynie po powierzchni ludzkich dramatów. Nie do końca też wykorzystał egzotykę egzystencji za kołem podbiegunowym. Białe noce nie są tu w żadnym momencie elementem budowy klimatu oderwania. Co spowodowało, że całość mnie rozczarowała.
Ocena: 5
Komentarze
Prześlij komentarz