Journal 64 (2018)
Z "Departamentem Q" wiązałem spore nadzieje. Przede wszystkim dlatego, że główne role grają tu lubiani przeze mnie aktorzy. Trzy wcześniejsze filmy nie spełniły jednak moich oczekiwań. Zwątpiłem już w tę serię i byłem gotowy z niej zrezygnować. Kiedy jednak dowiedziałem się, że "Kartotekę 64" będzie kręcił Christoffer Boe, wiedziałem, że muszę ją obejrzeć. Bo choć jego ostatni film ("Seks, narkotyki i podatki") był słaby, to wszystko inne - fantastyczne.
I na szczęście Boe nie zawiódł. Udowodnił za to ponad wszelką wątpliwość, że za niedoskonałości poprzednich części odpowiadali reżyserzy, a nie materiał wyjściowy. Bo "Kartoteka 64" jest w zasadzie przygotowana według tego samego wzorca, co poprzednie filmy cyklu. Znów mamy mocno wydumaną i sztucznie pokomplikowaną fabułę. Znów mamy relację dwójki bohaterów zbudowaną na ich niekompatybilnych a jednocześnie komplementarnych charakterach. Zmieniły się szczegóły, ale ogólny zarys fabuły pozostał ten sam. A jednak tym razem całość ma klimat. Historia jest wciągająca i opowiedziana w taki sposób, że natychmiast wybaczałem wszelkie naciągane dla większego efekty elementy fabuły. Relacja Carla i Assada jest jakby mniej rozbudowana niż w poprzednich częściach, ale zarazem stała się bardziej namacalna. Ba, rzekłbym nawet, że była emocjonalnie ciekawa.
Owszem, nie wszystko się reżyserowi udało. Postać Brandta jest za bardzo przerysowana, a Gunnara zbyt oczywista. Z drugiej strony wątek lesbijski, czy też młodszej wersji Curta były tak absurdalne, że wydawało się niemal niemożliwe, aby coś sensownego z tego wyszło, a jednak Boe potrafił to poskładać w interesującą całość.
Po obejrzeniu "Kartoteki 64" z większymi nadziejami patrzę na przyszłość zarówno cyklu "Departament Q" jak i karierę Boego.
Ocena: 7
I na szczęście Boe nie zawiódł. Udowodnił za to ponad wszelką wątpliwość, że za niedoskonałości poprzednich części odpowiadali reżyserzy, a nie materiał wyjściowy. Bo "Kartoteka 64" jest w zasadzie przygotowana według tego samego wzorca, co poprzednie filmy cyklu. Znów mamy mocno wydumaną i sztucznie pokomplikowaną fabułę. Znów mamy relację dwójki bohaterów zbudowaną na ich niekompatybilnych a jednocześnie komplementarnych charakterach. Zmieniły się szczegóły, ale ogólny zarys fabuły pozostał ten sam. A jednak tym razem całość ma klimat. Historia jest wciągająca i opowiedziana w taki sposób, że natychmiast wybaczałem wszelkie naciągane dla większego efekty elementy fabuły. Relacja Carla i Assada jest jakby mniej rozbudowana niż w poprzednich częściach, ale zarazem stała się bardziej namacalna. Ba, rzekłbym nawet, że była emocjonalnie ciekawa.
Owszem, nie wszystko się reżyserowi udało. Postać Brandta jest za bardzo przerysowana, a Gunnara zbyt oczywista. Z drugiej strony wątek lesbijski, czy też młodszej wersji Curta były tak absurdalne, że wydawało się niemal niemożliwe, aby coś sensownego z tego wyszło, a jednak Boe potrafił to poskładać w interesującą całość.
Po obejrzeniu "Kartoteki 64" z większymi nadziejami patrzę na przyszłość zarówno cyklu "Departament Q" jak i karierę Boego.
Ocena: 7
Komentarze
Prześlij komentarz