Alita: Battle Angel (2019)

Jestem fanem książkowej fantastyki. Większość z tego, co trafia do moich rąk, nie jest arcydziełami literatury. To zwykłe czytadła. A mimo to jakościowo pozostają lata świetlne przed tym, co sobą reprezentuje kinowa fantastyka. A już opowieści postapokaliptyczne, w których głównymi bohaterami są młode osoby, to prawdziwa żenada.



I nie chodzi mi tu wcale o to, że wszystkie te filmowe historyjki są bliźniaczo do siebie podobne: młodzi ludzie muszą odkryć własne przeznaczenie jednocześnie przeżywając uniesienia i dramaty związane z Wielką Miłością, zawsze jest starszy mentor/postać rodzica i enigmatyczny Zły, którego motywacje często wydają się brzmieć całkiem rozsądnie i racjonalnie. Schematyczność jest wpisana w fantastykę i znalezienie oryginalnych opowieści nie jest tak łatwe, jak się może to wydawać. Jednak w książkach bardzo często korzystanie z kalek i narracyjnych kopii w ogóle mi nie przeszkadza. A to dlatego, że podoba mi się po prostu to, jak są one przez twórców ożywiane.

Tymczasem w filmach kinowych kalki są tylko niezbędnym wypełniaczem, który pojawia się po to, żeby rzecz można było nazwać fabułą. Postacie są jednowymiarowe, pozbawione charakteru i indywidualizmu. Przykład: Alita zmaga się z egzystencjalnym kryzysem (kim jest: człowiekiem czy bronią?), który załatwiany jest w kilku bezdusznych scenach dialogowych. Niech se dziewczynka pokrzyczy - to wystarcza twórcom do imitowania dylematów. Wątek miłosny? Proszę bardzo: dajmy scenę pocałunku w deszczu i wszyscy będą wiedzieć, że mamy do czynienia z Wielkim Uczuciem. Na drugim planie dorzucono jeszcze półprodukty w postaci byłej żony doktora Ido czy kumpla Hugo, którzy najpierw są w konflikcie z protagonistami, by na końcu wykazać się heroizmem. Wszystko to jest podane bezmyślnie, rzucone niczym ochłap. Efekt jest nieznośnie kiczowaty i to w najgorszym rozumieniu tego słowa.

Jedyne, na czym twórcy zdają się skupiać uwagę, to efekty specjalne, których zadaniem jest prezentacja jak najbardziej naturalnego ale jednocześnie imponującego wizualnie świata. "Alita: Battle Angel" jest tego najlepszym przykładem. Ewidentnie widać, że 90% wysiłku twórcy włożyli w to, żeby cyborgi wyglądali jednocześnie "jak żywi", ale zarazem można było rozpoznać że nie są do końca ludzcy. Połysk skóry. Nieco zmienione proporcje oczu. Lekko zdeformowany sposób poruszania ustami. Do tego dochodzą efekciarskie chwyty w postaci gadżetów (głównie do zabójczych celów) i chaotyczne sceny akcji mające imitować dynamikę i wydarzenia pełne ekscytacji. Jednak kreacja świata jest tylko tym - budowaniem sceny, na której prezentowane są fascynujące historie. Jeśli stają się głównym punktem programu, szybko nudzą. Mnie niewiele trzeba było czasu, żeby perfekcyjność efektów przestała robić na mnie wrażenie. Skutkiem było to, że przez większość seansu po prostu się męczyłem czekając na coś, co nigdy nie nastąpiło - na pojawienie się choćby jednej postaci, która by mnie zainteresowała.

Ocena: 3

Komentarze

Chętnie czytane

Whiplash (2014)

The Revenant (2015)

En kort en lang (2001)

Dheepan (2015)