The Happy Prince (2018)

Czasami ludzki umysł bywa najpotężniejszą bronią. Dowodem na to są zaburzenia dysocjacyjne, w tym wieloraka osobowość. Ale bywa też tak, że umysł jest trucizną, która sprowadza na człowieka zagładę. I to właśnie temu drugiemu przypadkowi poświęcony jest "The Happy Prince".



Umysł, słowa były orężem Oscara Wilde'a. Na nic mu się jednak nie zdały, kiedy został skazany, stał się obiektem szyderstw, a w końcu musiał dwa lata spędzić na ciężkich robotach w więzieniu. Z więzienia wyszedł jako człowiek złamany. Wiedział, czego od niego oczekuje społeczeństwo. Nie miał w sobie sił, by temu sprostać. Wiedział, co mógł zrobić - oddać się pod skrzydła przyjaciół, prowadzić dyskretne życie i być może odbudować coś z tego, co kiedyś miał. Był jak Dorian Gray, tyle że zakonserwowany w wiecznym teraz nie u szczytu swojej chwały i piękna, lecz kiedy był nikim. Przez chwilę mógł udawać, że jest inaczej. Ale był człowiekiem inteligentnym, więc zdawał sobie sprawę, że wybrał drogę powolnej zagłady. Dekadencka autodestrukcja, wykorzystująca tych, którzy są mu przychylni lub biedni bardziej od niego, dzięki czemu mógł ich przychylność sobie kupić. Był człowiekiem inteligentnym na tyle, by mieć świadomość tego, co utracił. Nie potrafił uciec przed własną hańbą. To jego umysł stał się kamieniem zawieszonym u szyi, który uniemożliwił mu utrzymanie się na powierzchni.

"The Happy Prince" to kino solidne. Jego największą zaletą jest sam sposób opowiadania. To, jak Rupert Everett wprowadza przebłyski wydarzeń z przeszłości, jak miesza plany czasowe. Nadaje to historii żywotności, ale też wprowadza duszną atmosferę depresji i świadomość końca. Gorzej idzie reżyserowi prezentacja relacji Wilde'a z innymi osobami. Everett nie potrafił oddzielić racjonalizacji bohatera i jego świadomości swojego stanu od emocjonalnego aspektu, przy jednoczesnym nadaniu uczuciowej głębi innym postaciom. Traci na tym Robbie i Constance. Nawet Bosie nie jest tu postacią pełnokrwistą.

Za to sam Wilde jest fascynującym bohaterem, a Everett tworzy tu jedną ze swoich najlepszych aktorskich kreacji. Być może nawet najlepszą. Jednak tak poprowadzona postać aż prosiła się o większą subiektywność całego filmu, na co niestety Everett-reżyser się nie zdecydował. Być może nie chciał, żeby wyglądało na to, że robi film wyłącznie dla siebie (skoro obsadził siebie w głównej roli). Powinien był jednak zaryzykować. Bo przecież kształt losów Wilde'a po wyjściu z więzienia to w dużej mierze jego własne dzieło. I to jasność widzenia, która oślepiała dramaturga na inne drogi życia, jest najbardziej fascynującym elementem jego biografii, a zatem i tego filmu.

Ocena: 6

Komentarze

Chętnie czytane

Daddy's Home 2 (2017)

One Last Thing (2018)

Paradise (2013)

Tracks (2013)

Tonight I Strike (2013)