The Sisters Brothers (2018)

To naprawdę ciekawe, że western - najbardziej amerykański z gatunków filmowych - coraz wyraźniej zawłaszczają dla siebie obcokrajowcy. W ostatnich latach Australijczycy nakręcili kilka solidnych filmów w tym gatunku. Najlepszy western ostatnich lat wyszedł spod ręki Szkota (mówię rzecz jasna o "Aż do piekła"). Teraz zaś Francuz Jacques Audiard udowadnia, że western jest gatunkiem stylistycznie znacznie pojemniejszym niż to się śniło Amerykanom.



"Bracia Sisters" mają większość typowych elementów definiujących western. Są pojedynki, rewolwerowcy, poszukiwacze złota, farmerzy, saloony i krzepnąca cywilizacja miejska. Jednak nie definiują one filmu Audiarda, nie ograniczają fabuły do szablonu goniący-ścigający-pojedynek. Są to jedynie elementy większego obrazu, tło dla opowieści o przyjaźni, a przede wszystkim o więzi braterskiej. Podróż, której jesteśmy jako widzowie świadkami, to przede wszystkim droga umożliwiająca nam poznanie skomplikowanych relacji, które oparte są w równej mierze na miłości, lojalności, jak i poczuciu winy, a nawet nienawiści. Eliego i Charliego definiują doświadczenia z wczesnej młodości. To one sprawiły, że starszy z braci słucha młodszego, co tenże wykorzystuje na wszystkie sposoby nie uzyskując spodziewanej satysfakcji. Ich życiem rządzi przemoc. I choć są nią zmęczeni, potrzeba będzie sporo przelanej krwi, by zaczęli rozumieć, że mogą wybrać inną drogę. Nieco w cieniu tej relacji znajduje się druga - przypadkowej przyjaźni między chemikiem-idealistą, a detektywem, który nieświadomie cały czas szukał siebie.

Mocną stroną filmu jest jego aspekt wizualny. Kilka scen (jak choćby pierwsza strzelanina) zostało zrealizowanych w naprawdę pomysłowy sposób.  Równie silnym punktem całości okazały się kreacje aktorskie. Dzięki nim czwórka bohaterów naprawdę ożyła, a relacja dwójki braci nabrała rumieńców niczym z pierwszorzędnego dramatu psychologicznego.

Niestety film ma kilka poważnych wad. Po pierwsze brakuje mu reżyserskiej konsekwencji. Kilka wizualnych pomysłów w dwugodzinnym seansie to trochę za mało. Tym bardziej, że część z nich jest wykorzystywana po kilka razy. Muzycznie ma parę mocnych momentów, ale obok świetnych utworów są też rzeczy sztampowe, dobre jedynie dla telewizyjnej zapchajdziury.

Po drugie zestaw bohaterów nie został w pełni wykorzystany. Postaciom detektywa i chemika reżyser poświęca za dużo czasu, byśmy uznali ich jedynie za pretekst do wyprawy, której podejmują się bracia, ale za mało, by stali się pełnoprawnymi bohaterami. Choć prosiło się o to, by między obiema parami istniała istotna fabularna paralela, to w rzeczywistości nic takiego nie ma miejsca.

Po trzecie reżyserowi kiepsko wychodzi żonglowanie tonacją emocjonalną. Niby ma tu być przemoc, dramat, refleksja nad życiem, ale też humor, nostalgia. Efekt jednak jest mało satysfakcjonujący. Większość komediowych momentów przechodzi bez echa. Chwile zadumy czy delikatności są tak ulotne, że wystarczy moment nieuwagi, by się ich w ogóle nie zauważyło. Zaś poplątana więź łącząca braci okazuje się składać z mało rozbudowanych stereotypowych pomysłów fabularnych.

Chciałem, żeby ten film przypadł mi do gustu, bo doceniam świeżość i odmienność w podejściu do westernu. Niestety za wiele rzeczy mnie uwierało, bym zdołał przymknąć na wady oko.

Ocena: 6

Komentarze

Chętnie czytane

Daddy's Home 2 (2017)

One Last Thing (2018)

Paradise (2013)

Tracks (2013)

Tonight I Strike (2013)