Kona fer í stríð (2018)

Siłą filmu "Kobieta idzie na wojnę" nie jest ani fabuła ani bohaterka. Ta pierwsza jest dość grubymi nićmi szyta. Ekologiczna krucjata jest zarysowana w sposób bardzo ogólnikowy. Widzimy tylko kobietę, która kocha przyrodę oraz władze Islandii, które mają inne priorytety. Sama bohaterka pozostaje postacią enigmatyczną. Jej motywacja jest wyjaśniana prostymi etykietami: ekolożka, samotna kobieta.



Siłą filmu jest stan ducha, który reżyserowi udaje się zobrazować. To portret zbiorowy współczesnej Islandii w pełnej krasie sprzeczności. Jest tu miejsce i na otwartość, ale i na wątek obcokrajowca, który pokazuje, że nie jest to kraj aż tak otwarty, za jaki chce uchodzić. Jest nowoczesny i zacofany zarazem, tętniący życiem oraz pusty surowy.

Kolejne sceny tworzą misterną mozaikę emocjonalną. Reżyser kładzie wyraźnie nacisk na to, jak opowiadać historię, a nie na nią samą. Ma to swoje zalety. Sprawia, że film dobrze się ogląda i z całą pewnością dostarcza rozrywki. Ale po wszystkim niewiele z niego zostaje. Kiedy zaczynam myśleć o bohaterce, o poszczególnych wątkach i ich miejscu w strukturze całości, to dochodzę do wniosku, że "Kobieta idzie na wojnę" jest miałka, symbolika mało wyszukana, a czasami w ogóle niepotrzebnie zagracająca opowieść.

Jedyna rzecz, którą z filmu zapamiętam, jest sposób wplecenia w nią muzyki. Otóż istnieje ona wewnątrz obrazu, jako trio grajków i drugie trio pieśniarek ludowych. Co więcej, główna bohaterka zdaje się być świadoma obecności muzyków i wchodzi z nimi w interakcje. To fajny pomysł, który nadaje całości specyficzny klimat, ale dla samej fabuły ma znaczenie znikome.

Ocena: 6

Komentarze

Chętnie czytane

Whiplash (2014)

The Revenant (2015)

En kort en lang (2001)

Dheepan (2015)