Return to Montauk (2017)
Jestem wielkim fanem prozy Colma Tóibína. Uwielbiam jego styl i to, jak buduje relacje między bohaterami. Potrafi nasycić trywialność czymś niezwykły, sprawić, by standardowa opowieść nabrała cech magicznych. Liczyłem więc na to, że podobnie będzie wyglądać i jego scenariusz. Niestety w "Powrocie do Montauk" odnalazłem jedynie echo jego twórczości, odległe i niewyraźne, ale mimo to sprawiające, że całość nie całkiem mnie rozczarowała.
W historii pisarza, który próbuje pozbyć się poczucia straty poprzez odzyskanie dawnej miłości, nie zdając sobie sprawy z tego, że w ten sposób tylko powtarza wcześniej popełnione błędy, których teraz niby żałuje, jest naprawdę sporo z tego, co lubię i Tóibína. Jednak ciekawe elementy zostały rozmyte w niezbyt interesującej reżyserii. Volker Schlöndorff nie potrafił pójść w ślady Linklatera ("Przed wschodem słońca"), Kiarostamiego ("Zapiski z Toskanii") czy Delpy ("Dwa dni w Paryżu"). Rozmowy bohaterów nie mają tu tej samej mocy emocjonalnej. Reżyser zresztą nie stara się w pełni na nich skupić, co tylko działa na niekorzyść, ponieważ dodatkowo rozwadnia przesłanie.
Od czasu do czasu zdarzają się świetne momenty (np.: gdy Rebecca opowiada o swoim zmarłym mężu). Aktorsko całość też jest solidna (mnie szczególnie przypadła do gustu Nina Hoss). To sprawiło, że mimo wszystko "Powrót do Montauk" wypadł całkiem nieźle. W tym przypadku to jednak jest rozczarowanie. Od rzeczy podpisanej nazwiskiem Tóibína oczekuję więcej niż tylko "nieźle".
Ocena: 6
W historii pisarza, który próbuje pozbyć się poczucia straty poprzez odzyskanie dawnej miłości, nie zdając sobie sprawy z tego, że w ten sposób tylko powtarza wcześniej popełnione błędy, których teraz niby żałuje, jest naprawdę sporo z tego, co lubię i Tóibína. Jednak ciekawe elementy zostały rozmyte w niezbyt interesującej reżyserii. Volker Schlöndorff nie potrafił pójść w ślady Linklatera ("Przed wschodem słońca"), Kiarostamiego ("Zapiski z Toskanii") czy Delpy ("Dwa dni w Paryżu"). Rozmowy bohaterów nie mają tu tej samej mocy emocjonalnej. Reżyser zresztą nie stara się w pełni na nich skupić, co tylko działa na niekorzyść, ponieważ dodatkowo rozwadnia przesłanie.
Od czasu do czasu zdarzają się świetne momenty (np.: gdy Rebecca opowiada o swoim zmarłym mężu). Aktorsko całość też jest solidna (mnie szczególnie przypadła do gustu Nina Hoss). To sprawiło, że mimo wszystko "Powrót do Montauk" wypadł całkiem nieźle. W tym przypadku to jednak jest rozczarowanie. Od rzeczy podpisanej nazwiskiem Tóibína oczekuję więcej niż tylko "nieźle".
Ocena: 6
Komentarze
Prześlij komentarz