Dronningen (2019)

Pierwsza godzina "Królowej kier" z powodzeniem może uchodzić za spełnienie snów kinomanów. Reżyserka sięgnęła po dość popularny w kinie temat romansu między dwójką osób o dużej różnicy wieku i choć wykorzystuje wszystkie elementy znane z kina o pedofilii, to jednak na nich nie poprzestaje. Dla reżyserki stanowią one jedynie punkty orientacyjne podczas ekscytującej podróży do wnętrza ludzkiej duszy. To zaś prowadzi do tego, że "Królowa kier" w niczym nie przypomina większości filmów o podobnej tematyce.



Dzieło May el-Toukhy wyróżnia się przede wszystkim niebanalnym podejście do prezentacji ofiar i sprawców. Anne z pierwszej godziny kojarzyła mi się z charyzmatycznym wampirem. Od Draculi różni ją w zasadzie tylko to, że zamiast krwią żywi się młodością. Nagłe pojawienie się pasierba, który jeszcze jest nieletni, ale już seksualnie aktywny, uświadamia Anne, że była bardzo wygłodniała, ale nie zdawała sobie z tego sprawy. Kobieta powoli, ale nieuchronnie zbliża się do Rubikonu. I jednocześnie omotuje swoją ofiarę zupełnie tak samo jak wampir, czyniąc z chłopaka uległego i chętnego uczestnika nielegalnego aktu spółkowania.

Nic w całej tej sytuacji nie krzyczy w typowo medialny sposób "przemoc seksualna!", "molestowanie!". Słysząc te hasła jesteśmy wyuczeni widzieć jako sprawców brutalny mężczyzn, którzy siłą fizyczną i autorytetem dominują nad swoimi ofiarami. Reżyserka "Królowej kier" pokazuje jednak, że tam, gdzie w grę wchodzą relacje emocjonalne, nic nie jest tak proste i jednoznaczne. Anne nie jest bezdusznym monstrum, któremu tylko jedno w głowie. A Gustav nie jest słabeuszem, który nie dałby rady swojemu oprawcy. Co więcej, przez chwilę mogli nawet przed samymi sobą udawać, że łącząca ich więź nie jest toksyczna i destrukcyjna.

Niestety, kiedy przychodzi do prezentacji konsekwencji, fantastyczna konstrukcja filmu zaczyna się chwiać w posadach. May el-Toukhy wyraźnie nie "ogarnęła" całości paradoksów sytuacji, w jakiej znaleźli się bohaterowie. Nie potrafiła tak budować scen, by w pełni wygrane zostało to, jak Anne z desperacją walczy o zachowanie w nienaruszonym stanie świata, który z takim trudem sobie zbudowała. Dla tego celu jest w stanie zaprzedać siebie i stać się potworem, z jakim kiedyś sama miała do czynienia.

Tragizm Anne jest wyczuwalny wyłącznie dzięki Trine Dyrholm, która stworzyła kolejną arcymistrzowską kreację. Na podobnym poziomie nie grają niestety partnerujący jej Magnus Krepper w roli jej męża oraz Gustav Lindh w roli Gustava. I przez to widać niedostatki reżyserki, która nie była w stanie nakreślić wielowymiarowych portretów. Szczególnie słabo wypada mąż, który w pewnej sytuacji znalazł się w sytuacji rodem z "Wyboru Zofii" - musi wybrać, czy straci po raz drugi syna czy też żonę i miłość swego życia. Scena konfrontacji z Anne jest mocna, ale nawet nie w połowie tak bardzo, jak być powinna.

Wrażenie psuje też skłonność reżyserki do sięgania po dość tandetną symbolikę i przeciąganie struny, jeśli chodzi o budowanie analogii. Odbicie w lustrze czy też kwiaty mogła sobie naprawdę darować. Na tym etapie było chyba jasne dla każdego, jaka jest myśl przewodnia, więc nie musiała już stawiać przysłowiowych kropek nad "i".

Pierwsza godzina oraz kreacja Dyrholm sprawiają jednak, że do samego końca utrzymałem pozytywny stosunek do tego filmu.

Ocena: 6

Komentarze

Chętnie czytane

Hvítur, hvítur dagur (2019)

One Last Thing (2018)

Paradise (2013)

Tracks (2013)

Funkytown (2011)