Godzilla: King of the Monsters (2019)

Mam zasadę, że jeśli już zdecydowałem się obejrzeć film w kinie, to niezależnie od tego, jak bardzo byłby on zły, to wytrwam na nim do końca. Czasami zdarza mi się jednak trafić na coś tak okropnego, że naprawdę trudno jest mi na nim wysiedzieć i bardzo kusi mnie, żeby wyjść. Do tego rzadkiego grona z całą pewnością zaliczyć mogę "Godzillę II: Króla potworów". Co gorsza, chęć wyjścia z kina pojawiła się wcześniej (jakoś po 20-30 minutach). Miejscami byłem bardzo bliski złamania się i opuszczenia sali. I w sumie to żałuję, że tego nie zrobiłem. "Godzilla II" nie jest warta męczarni.



Najmniejszym grzechem filmu jest to, że choć w tytule jest i Godzilla i potwory, to w rzeczywistości fabuła koncentruje się na ludziach. Tytani przewijają się jedynie na drugim planie. Jest to grzech lekki tylko dlatego, że takie postępowanie jest w Hollywood normą. Wystarczy przypomnieć sobie "Bumblebee", który tak naprawdę był historią granej przez Hailee Steinfeld Charlie, albo "The Meg", gdzie od rekina ważniejszy był Jonas grany przez Jasona Stathama.

Grzechem niewybaczalnym jest jednak to, jak wyglądają wątki z ludźmi. Trudno jest mi znaleźć słowa na opisanie tego czegoś. Wygląda to tak, jakby grupa scenarzystów niezadowolonych ze swoich tekstów spuściła je w klozetach, po czym twórcy "Godzilli II" wyłowili z szamba pojedyncze strony z różnych scenariuszy i skleili je w jedną śmierdzącą breję. Fabuła jest istnym monstrum Frankensteina, w którym znajdziemy strzępy filmów Emmericha i tych o Transformerach, bełkot ekoterrorystyczny i drętwe one-linery rodem z vhs-owych akcyjniaków.

A wszystko to przygotowane jest w sposób niechlujny, a w zasadzie na odwal się. Poziom debilizmu i nieprawdopodobieństw przekracza wszelkie dopuszczalne normy. Wystarczy, że wspomnę takie kwiatki jak kluczowa rozmowa, która odbywa się przy włączonych mikrofonach tak, że inna bohaterka, przebywającą w innej części ośrodka wszystko słyszy. Albo też scena, w której bohaterka podpina się do głośników stadionu bostońskich Red Sox (pomijam, że czyni to w trakcie procesu ewakuacji, kiedy teoretycznie wszędzie powinni krążyć wojskowi, a jednak nikt jej w niczym nie przeszkadza), co jednak jakimś cudem słychać NA CAŁEJ ZIEMI. Red Sox muszą mieć niewyobrażalne nagłośnienie.

Niektórzy twierdzą, że pozytywem są walki potworów. A ja zastanawiam się, jakim cudem byli oni w stanie to stwierdzić. Przecież twórcy tego filmu zrobili wszystko, żebyśmy potworów nie widzieli w akcji. Podczas jednego z pojedynków reżysera bardziej interesuje akcja ratunkowa grupy latynoskich uchodźców niż efekciarska podniebna walka dwóch Tytanów. Inny pojedynek pokazywany jest w oddaleniu, co umożliwia przysłonięcie go przez widziany od tyłu samolot, bo też najwyraźniej dysze silnika odrzutowego są atrakcyjniejsze dla widza od starcia potworów. W trakcie innego pojedynku reżyser woli pokazywać kłótnię bohaterów w pędzącym samochodzie. A jeśli twórcy nie mieli innych pomysłów, to zawsze sięgali po sprawdzony pomysł zbliżenia na twarze ludzi patrzących na walkę potworów. Przy czym ujęcia na ludzi trwają zawsze dłużej od tych na Tytanów.

Wygląda to tak, jakby montażysta miał odgórny przykaz, by potwory bez ludzi nie mogły być pokazywane ciągiem dłużej niż przez minutę, więc co chwilę sceny ucinano, by skupić się na homo sapiens, nawet jeśli ci nie robili nic ciekawego. Kiedy więc jakimś cudem kamera zatrzymywała się na chwilę na Tytanach, to ujęcia te przypominały zdjęcia z jakiejś perwersyjnej rozkładówki "Playboya". Ghidorah najczęściej prężył się z rozpostartymi skrzydłami (czasem podświetlonymi, innym razem w rozbłyskach). Sam Godzilla występuje w dwóch pozach: en face marszcząc wargi lub z profilu z dumnie uniesioną głową.

"Godzilla II: Król potworów" to dzieło prawdziwie potworne i najpoważniejszy kandydat do tytułu najgorszego (kinowego) filmu roku.

Ocena: 1

Komentarze

Chętnie czytane

Hvítur, hvítur dagur (2019)

One Last Thing (2018)

Paradise (2013)

Tracks (2013)

Funkytown (2011)